Nie ma miejsca na choćby średnie momenty

Robert Wilkowiecki, rekordzista Polski na dystansie pełnego Ironmana konsekwentnie walczy o awans na mistrzostwa świata. W rozmowie z TheSport.pl „Wilku” zdradza kulisy rywalizacji w Teksasie, opowiada o otaczającym go zespole oraz zapowiada swoje sportowe plany na najbliższą przyszłość.

Damian Filipowski: Minął już niemal tydzień od twojego startu w Teksasie, który stanowił jeden z głównych punktów tegorocznego sezonu. Oczekiwania z nim związane były spore, ale ostatecznie wraz z zespołem zadecydowałeś, że zejdziesz z trasy. Jak przebiegał dla ciebie ten wyścig i skąd taka decyzja?

Robert Wilkowiecki: Sport jest nieprzewidywalny, więc takie sytuacje się zdarzają. W tym sezonie mocno eksperymentujemy. Nie walczymy tylko o ukończenie zawodów, ale zawsze mierzymy bardzo wysoko. Oczekiwania są duże, nie jesteśmy tutaj po to, aby wymagać od siebie przeciętności. Tuż przed startem odczułem dodatkowe perturbacje w postaci choroby – już na miejscu w Teksasie, zaledwie tydzień przed startem. Wiedziałem, że nie wszystkie rzeczy poszły po naszej myśli i nie wyglądały tak, jak powinny. Oczywiście nie podłamaliśmy się i podjęliśmy rękawicę, bo duża część pracy została już wykonana, ale w dniu startu mój organizm po prostu nie funkcjonował tak, jak powinien. Te wszystkie problemy po drodze spowodowały, że nie zdążyłem odbudować się do samych zawodów jak należy. Poziom na tej rangi zawodach jest bardzo wysoki, tutaj nie można pozwolić sobie na jakieś choćby średnie momenty. 

W którym dokładnie momencie poczułeś, że nie warto kontynuować zawodów?

W moim odczuciu od samego startu nie było najlepiej. Pływanie na pewno nie było na moim poziomie, wyszedłem z niego znacznie słabiej, niż to się działo w przeszłości. Start rozegrałem dobrze, próbowałem trzymać się tych zawodników, o których wiedziałem, że będą z przodu stawki, ale tego dnia organizm po prostu jeszcze nie doszedł do siebie. Prawdopodobnie ta choroba była zbyt trudna, żeby wykurować się w kilka dni i niestety po kilkuset metrach pływania nie byłem w stanie utrzymać tempa czołowej grupy. W tym momencie było jeszcze w miarę dobrze, ten wyścig można było rozegrać na różne sposoby, ale to już nie było to tempo, które powinienem trzymać. 

Na rowerze mimo wszystko próbowałem zrobić na trasie to, co do mnie należy. Starałem się rozegrać ten wyścig mądrze i liczyłem na to, że jeszcze się rozkręcę. Wiedziałem, że jadę w grupie z zawodnikami, którzy będą się bili o czołowe lokaty w tym wyścigu, więc liczyłem na dobre bieganie, ale po około trzech godzinach z kawałkiem jazdy na rowerze po prostu brakło prądu w nogach. Nie byłem w zasadzie w stanie jechać dalej. Organizm się wyłączył.

Na miejscu była z tobą najbliższa ekipa. Jak wygląda proces podejmowania takiej decyzji w trakcie zawodów – czy to jest tylko i wyłącznie twoja ocena, czy masz możliwość konsultacji z zespołem?

Nie mam bezpośredniego kontaktu z zespołem podczas całych zawodów. Mijamy się w niektórych momentach trasy – szczególnie biegowej, bo na rowerze przy dużej prędkości po prostu przelatuję obok nich. Myśl o zejściu z trasy pojawiła się w mojej głowie już podczas jazdy na rowerze, po tym jak pod koniec nie byłem już w stanie utrzymać tempa grupy. Wiadomo, że korzystniej dla wyniku byłoby, gdybym jechał swoim tempem w miarę równo i ukończył zawody na przyzwoitym poziomie, ale nie przyjechaliśmy tutaj, aby ukończyć Ironmana na przyzwoitym poziomie, a chcieliśmy walczyć o najwyższe lokaty, które gwarantują awans na mistrzostwa świata. Dlatego stwierdziłem, że albo jestem w wyścigu, albo w nim nie jestem. Poza tym, w momencie, kiedy nie czujesz się dobrze, brakuje taktyki, aby rozłożyć siły. Wtedy po prostu trzymasz się wyścigu, dopóki możesz. Pewnie ukończyłbym zawody z w miarę przyzwoitym wynikiem, gdybym rozkładał siły i jechał swoje równo, ale nie na tym polega ściganie – nie na tym poziomie, więc woleliśmy podjąć to ryzyko.

Takie sytuacje gdy czujesz, że to nie jest twój dzień, a mimo to nadal kontynuujesz walkę, to są aspekty, które przepracowujesz z psychologiem? Czy sam fakt pracy mentalnej pozwala ci generować dodatkowe siły w takim momencie, jak ta ostatnia godzina na rowerze?

Na pewno ta praca pomaga. Mimo słabego odczucia na starcie, do pewnego momentu uciągnąłem z tego tyle, ile się dało i w pewnym momencie wyglądało to nawet dość obiecująco, bo na rowerze byłem tuż za zawodnikiem, który potem wygrał całe zawody – Benem Hoffmanem. Było więc widać, że czołówkę miałem jeszcze w zasięgu. Ta praca pozwoliła mi utrzymać się do jakiegoś momentu wyścigu. Prawdopodobnie gdyby ten wyścig był krótszy, mogłoby to wyglądać inaczej na mecie, ale to jednak jest Ironman – tu pewnych rzeczy nie da się oszukać. 

Przywołałeś Bena Hoffmana, czyli zwycięzcę zawodów. Jak zapatrujesz się na jego wynik? (7:57:58)

Czas jest nieistotny, to były specyficzne zawody ze specyficznymi warunkami pogodowymi. Wyścig nie przebiegał z naciskiem na uzyskanie jak najlepszych czasów. Chodziło o wygraną, a warunki atmosferyczne nie były zbyt sprzyjające, choć trasa jest ogólnie szybka. Było duszno, a do tego mocno przeszkadzał wiatr, który bardzo się rozdmuchał w dniu zawodów i np. na rowerze utrudniał osiąganie wysokich prędkości. Nie skupialiśmy się na czasie.

Cofając się jeszcze w czasie przed start zawodów – jak wyglądał pobyt twojego zespołu w USA? Jak przygotowywałeś się do startu na miejscu?

Przylecieliśmy w czteroosobowym składzie, czyli ja, fizjoterapeuta, mechanik i media manager, więc każdy miał co robić. Pobyt przebiegał podobnie do tego, co dzieje się u nas na co dzień. Staramy się przenieść tę naszą rutynę na świat zawodów. Każdy dzień przed startem wygląda podobnie do tego, co robię zwykle, tylko obciążenia są mniejsze. To są normalne treningi, trochę inne obciążenia, tutaj przypałętało się jeszcze przeziębienie. Nie wykonałem przez to kilku kluczowych jednostek treningowych. Nie przestałem się jednak ruszać, miałem tylko jeden dzień, w którym nie trenowałem. Zdążyłem się nieco zregenerować, ale jak widać, organizm się jeszcze całkowicie nie odbił.

Twoim głównym celem pozostaje start na mistrzostwach świata na Hawajach. Jedna szansa na wywalczenie awansu „przepadła” – kiedy planujesz kolejne starty, które mogą pozwolić wywalczyć kwalifikację? 

Mój kolejny start to Ironman Frankfurt 26 czerwca. Ogólnie w kalendarzu Ironmana jest jeszcze kilka zawodów, realnie uważam jednak, że mamy jeszcze maksymalnie dwie szanse w tym sezonie. Więcej niż te trzy Ironmany plus ten czwarty jako mistrzostwa świata to byłoby fizycznie po prostu nie do zrobienia – za duże ryzyko.

Wspomniałeś, że efekty pracy z psychologiem pozwoliły ci w trakcie wyścigu znaleźć dodatkowe siły, by podjąć walkę. Jak bardzo taka współpraca wzmacnia cię mentalnie przed kolejnym startem, wiedząc, że twój organizm zawsze ma jeszcze rezerwę? 

To działa tak, że schodzę z trasy i nie tracę pewności siebie. Nie mam poczucia, że jestem słabym zawodnikiem, przede wszystkim wiem, co i jak poprawić, co z tym zrobić, znam przyczynę. Wiem, że to, co robimy, w przyszłości przyniesie dobre efekty. Czasami potrzeba jedynie trochę czasu. To są cenne doświadczenia, które budują nas na przyszłość. Jak przebiegałem przy moim teamie, to zatrzymałem się na chwilę i wspólnie się naradziliśmy. Wiedzieliśmy, że pod koniec jazdy na rowerze właściwie wypadłem z rywalizacji, bo ta strata była za duża, aby ścigać się o czołowe lokaty. Mogłem powalczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce, ale biorąc pod uwagę okoliczności, wiedzieliśmy, że organizm nie był w pełni gotowy – to jednak jest Ironman. Jeżeli to byłaby połówka, to ukończyłbym te zawody na pewno, ale tutaj był jeszcze spory kawałek maratonu do przebiegnięcia, a to zawsze odciska dodatkowe piętno na organizmie, co w tym przypadku spowodowałoby jeszcze dłuższy okres regeneracji. Wiemy, że kolejne starty przed nami już niebawem, więc stwierdziliśmy wspólnie, że tych szans nie chcemy zaprzepaścić walką o 8., 10. czy 15. miejsce. Nie chcemy stracić tej energii na tym wyścigu, chcemy walczyć o mistrzostwa świata. To była świadoma decyzja, aby tę energię oszczędzić.

Jak wygląda okres regeneracji po zawodach?

Od razu rozpoczynam pracę z fizjoterapeutą – do tego dużo snu i odpowiednie jedzenie. To są w zasadzie proste rzeczy. Decyzją o rezygnacji uniknęliśmy totalnego wymęczenia organizmu, bo jednak maraton na końcu pod względem mięśniowym i energetycznym zawsze zbiera największe żniwo. Oczywiście nie jestem zupełnie zregenerowany, ale w tej sytuacji wystarczy jeszcze kilka dni, żeby wrócić na dobre tory. Zobaczymy też wyniki kolejnych badań i na tej podstawie podejmiemy dalsze decyzje treningowe. Na tym etapie jestem już w nieco lżejszym rytmie pod Ironmana we Frankfurcie, więc decyzją o skróceniu zawodów przyspieszyliśmy sobie proces regeneracji i możemy działać dalej. Wnioski mieliśmy wyciągnięte już po przygotowaniach do ostatnich zawodów. Organizm można badać na różne sposoby, zbieramy dużo danych, można się nimi podpierać, ale podczas ośmiogodzinnego Ironmana może zdarzyć się wszystko. Nigdy się tych wszystkich danych nie zbierze do końca, ponieważ czynników jest zbyt wiele. Staramy się to odkrywać, a analiza badań potwierdza pewne rzeczy. Wiemy, co z tym zrobić dalej.

Damian Filipowski

Udostępnij

Translate »