Zapomniany w Polsce ekspert od karnych

Autorski cykl #GdzieIchWywiało na „The Sport” przybliża kariery byłych reprezentantów Polski, lub piłkarzy mocno związanych z polską piłką, którzy od jakiegoś czasu znajdują się poza piłkarskim mainstreamem. Co robią, jak sobie radzą i dlaczego są tam, gdzie są. Tym razem zajmiemy się doświadczonym bramkarzem, byłym młodzieżowym reprezentantem Polski, który blisko dekadę gra poza granicami naszego kraju. Pamiętacie Adama Stachowiaka?

Adam Stachowiak urodził się w grudniu 1986 roku w Poznaniu. Jest wychowankiem tamtejszej Olimpii, w której barwach zaczął karierę. Uchodził za talent, dzięki czemu stosunkowo szybko ściągnął na siebie uwagę większych klubów. Trafił do Jagiellonii Białystok, gdzie w 2005 roku zadebiutował w rozgrywkach Pucharu Polski.

Na debiut w lidze musiał poczekać do 2008 roku, kiedy postawiła na niego Odra Wodzisław. Niebiesko–Czerwoni zrobili z niego podstawowego bramkarza, a 22-latek odpłacił się dobrą grą. W zespole wiecznie walczącym o utrzymanie okazji do wykazania się miał co niemiara, więc szybko trafił do notesów skautów lepszych klubów. Pracodawcę zmienił w 2010 roku, po spadku Odry i związał się z Górnikiem Zabrze. Już po jednym dobrym sezonie przyszła oferta z zagranicy — zgłosił się cypryjski Anorthosis Famagusta, co wtedy nie brzmiało zbyt dumnie, ale wysokość zarobków przekonała zawodnika do pójścia na roczne wypożyczenie.

Na Wyspie Afrodyty zaliczył tylko jeden występ, więc po 12 miesiącach wrócił do ekstraklasy, ale już nie do Górnika, tylko do GKS-u Bełchatów. Po udanej w jego wykonaniu rundzie jesiennej sezonu 2012/13 znów postanowił spróbować sił za granicą, ale już w klubie, który był znaczącą siłą w swojej lidze i miał na niego konkretny plan. Bułgarski Botew Płowdiw widział w Polaku bramkarza nr 1 i takim go uczynił. Stachowiak dotarł z tym klubem do finału krajowego pucharu, grał także w eliminacjach Ligi Europy.

W pewnym momencie zaczęły się nim interesować zespoły ze znacznie mocniejszych lig w Europie, był także temat powrotu do Polski, ale kluby z rodzimej ekstraklasy nie były już w stanie skusić bramkarza, który miał ugruntowaną pozycję i oferty z atrakcyjniejszych pod kątem sportowym i zarobkowym miejsc. Latem 2015 roku rozpoczął trwającą do dziś przygodę z ligą turecką.

Burzliwe rozstanie i niespodziewany powrót

Najpierw znalazł zatrudnienie w Gazişehir Gaziantep FK (w tamtym momencie klub nazywał się jeszcze Gaziantep Büyükşehir Belediyespor), gdzie podpisał najlepszy finansowo kontrakt w dotychczasowym życiu, mimo że było to zaplecze tureckiej ekstraklasy.

b
  

Nie dość, że inkasował niemożliwe wtedy do zarobienia przez bramkarza w Polsce pieniądze, to jeszcze bronił się sportowo, a jego klub walczył o awans. Wprawdzie ze Stachowiakiem w bramce go nie osiągnął (dwa razy 5. miejsce), ale on sam do Süper Lig trafił, bo przed rozpoczęciem sezonu 2018/19 związał się z Denizlisporem i z popularnymi Kogutami wygrał 1. ligę, będąc podstawowym bramkarzem. W 32 ligowych występach aż 16 razy udało mu się zachować czyste konto.

Dzięki temu dane mu było zagrać w tamtejszej ekstraklasie. Poznał smak meczów z Galatasaray (wygranych przez jego zespół 2:0!), Fenerbache, Besiktasem czy Trabzonsporem. W meczu z tym pierwszym obronił nawet karnego, a potem powtórzył tę sztukę w dwóch kolejnych spotkaniach, wyrabiając sobie markę prawdziwego eksperta od bronienia jedenastek. Wszystko szło dobrze, aż do wybuchu pandemii. Wówczas — jak to w Turcji bywa — pokłócił się z klubem o pieniądze. Turcy zarzucali Stachowiakowi, że w trudnych pandemicznych warunkach żąda podwyżki, ale doświadczony bramkarz na łamach mediów wszystkiemu zaprzeczył. Wraz ze swoim agentem udowodnił, że domaga się jedynie wypłaty zaległych pensji (z papierów pokazanych dziennikarzom wynikało, że chodzi o 127 tys. euro), których mimo pójścia na ugodę i przesuwania kolejnych terminów „Koguty” nie wypłacały.

Spór trwał długo, a na pieniądze czekał jeszcze dłużej. Ostatecznie Polak w kwietniu 2020 roku rozwiązał kontrakt z winy klubu, ale batalia o należne wypłaty trwała. Przez blisko rok nie mógł związać się z nowym pracodawcą, a miał już 34-lata na karku. W lutym 2021 roku rękę wyciągnął do niego walczący o awans do Süper Lig Altay Spor Kulübü z Izmiru.

  

Gwiazdą tamtej drużyny był dobrze znany w Polsce Portugalczyk Marco Paixão, który w każdym z trzech sezonów w Altay strzelał ponad 20 goli (29, 22 i 22). Stachowiak po blisko roku bez gry rozegrał tylko cztery spotkania, ale zaczął z wysokiego C, popisując się tym, co potrafi najlepiej:

  

Paixão w tamtym sezonie także dołożył swoje w ofensywie i ich klub dostał się do fazy play-off, w której wywalczył upragniony awans. Niestety Stachowiak do Süper Lig nie wrócił, bo zwyczajnie nie przebił się w Izmirze. Znów szukał nowego klubu, kolejny raz w grę wchodził powrót do Polski, ale niespodziewanie ofertę złożył mu spadający właśnie z elity… Denizlispor. Bramkarz przystał na zaproponowane mu warunki kontraktu obowiązującego do 30 czerwca 2023 roku z opcją przedłużenia o kolejne 12 miesięcy. Topór wojenny został zakopany i dziś Stachowiak, który w grudniu skończy 36 lat, ma za sobą kolejny pełny sezon w barwach „Kogutów”, zakończony 20 występami i 6 czystymi kontami. W ekipie grającej na stadionie im. Atatürka ma jeszcze minimum rok kontraktu i jeśli go wypełni, to do grania w Polsce niemal na pewno nie wróci.

No, chyba że znów przestaną płacić i będzie trzeba dochodzić swoich praw w UEFA, ale tego Stachowiakowi nie życzymy. Przez lata spędzone w Turcji nauczył się biegle posługiwać tym niełatwym językiem. Pomagał w komunikacji m.in. Radosławowi Murawskiemu, z którym spotkał się w Denzilisporze. Nie jest więc powiedziane, że po karierze wróci nad Wisłę. Nad Bosforem cenią polskich bramkarzy i być może zostanie tam np. w roli trenera golkiperów? Sam w jednym z wywiadów przyznał, że nie wyklucza takiej opcji.

FOT. twitter.com/ntvspor

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »