Zidane? Kopa? Platini? We francuskiej piłce jest jeden król

Kiedy Didier Deschamps patrzy w górę, nie widzi nic. Patrząc w dół również niewiele, natomiast gdy założy okulary, jest w stanie dostrzec Raymonda Kopę, blask łysiny Zinedine’a Zidane’a czy przeżarte korupcją łapska Michela Platiniego. Rozsiada się na fotelu jak szef. Bo nim jest – niezależnie od wyniku niedzielnego meczu, „nosiciel wody” jest (i długo będzie) najważniejszym człowiekiem francuskiego futbolu.

Ten tekst miał być, zgodnie z nieco już wyświechtaną dziennikarską nomenklaturą, tak zwaną sylwetką trenera Francuzów. Kiedy jednak rekonesans doprowadził mnie do – tym razem już dosłownej – SYLWETKI 54-latka, zrozumiałem, że ta nie tylko broni się bez słów, ale wręcz na pewno nie potrzebuje moich zbędnych interpretacji.

Podaję więc do stołu garść czystych faktów:

Didier Deschamps relaksuje się, robiąc „deskę” przez godzinę. W tym samym czasie zdarzyło mu się udzielać wywiadu.

Didier Deschamps był kapitanem pierwszej i jak dotąd jedynej francuskiej drużyny, która wygrała w Lidze Mistrzów. Mimo smrodów wokół tamtejszej Marsylii, do dziś ma prawo tytułować się najmłodszym kapitanem, który podniósł najważniejsze trofeum w piłce klubowej.

Didier Deschamps zakładał także opaskę na mistrzostwach świata w 1998 roku, a także na Euro 2000 – w obu turniejach poprowadził swoją reprezentację do złota. Mimo że hierarchia ważności obu pucharów jest jasna i niepodważalna, to właśnie mistrzostwa Europy wydają się być jego największym piłkarskim osiągnięciem. Francuzi wybrnęli z drabinki śmierci. Najpierw wyszli z grupy, w której trafili na Holendrów (gospodarzy i faworytów), złote pokolenie Czechów oraz Duńczyków, niedawnych ćwierćfinalistów. Później już tylko Hiszpania, Portugalia i Włochy. Wówczas Deschamps zajął miejsce obok Beckenbauera (później dołączył do nich Casillas) w loży VVVIP (Very Very Very…) futbolu – kapitanów triumfatorów MŚ, ME i LM.

Didier Deschamps zagrał w łącznie 5 finałach Ligi Mistrzów – poza Marsylią, jeszcze w Valencii i trzykrotnie w Juventusie. Po zakończeniu kariery dołożył jeszcze szósty, w swoim pierwszym sezonie jako trener doprowadzając do ostatniego meczu… Monaco (uległ jedynie słynnemu Porto Jose Mourinho).

Didier Deschamps był tym człowiekiem, który zakasał rękawy i wyrwał Juventus z gówna, jakim była degradacja do Serie B w wyniku afery Calciopoli (nie był to też jego pierwszy styk z tzw. zielonym stolikiem, bo z osobistej gablotki wymazano mu mistrzostwo zdobyte w 1993 roku z Marsylią).

Didier Deschamps ma na Wikipedii listę tytułów i wyróżnień liczącą 47 pozycji, co na laptopie o rozdzielczości 1440×900 zajmuje prawie pół metra.

Didier Deschamps jest pierwszym człowiekiem, który – od czasów swojego własnego pokolenia – potrafił zapanować nad szatnią reprezentacji Francji. I kto wie, czy to nie właśnie ten fakt jest na całej powyższej liście najbardziej imponujący.

Siwy bajerant

Każdy pamięta przed-Deschampsową operę mydlaną, jaką był obóz francuskiej reprezentacji. Ten nie lubił tamtego, tamten jeszcze innego, a na koniec Benzema szantażował Valbuenę seks-taśmą. To, co ośmielił się zrobić Deschamps, jest mu wytykane od równo 10 lat – mając do wyboru plejadę gwiazd, zupełnie wykreślił z listy tych, którzy nie nadawali się do bycia z innymi w szatni.

I tym sposobem, selekcjoner postawił kropkę na karierach reprezentacyjnych Nasriego czy Benzemy (choć w tym drugim przypadku, w istocie był to raczej średnik), wiedząc, że to zgranie, a nie nazwiska wygrywają mecze.

„Nie ma pojęcia co robi”, „marnuje złote pokolenie”, „gra paskudny futbol” – we francuskich mediach to standard od 10 lat. Tak samo jak opisywanie finałów mistrzostw, które taśmowo zbiera Deschamps (choćby i wystawiając Kingsleya Comana na wahadle).

Od Benzemy preferował wybitnego taktycznie Girouda, który w pewnym momencie nie wąchał nawet murawy w barwach Chelsea (w przeciwieństwie do świetnych wówczas Martiala, Lacazette’a czy Hallera). Giroud wygrał mu mistrzostwo świata.

Laporte’owi podziękował, bo nie podobało mu się jego zachowanie w szatni. „Oddał” Hiszpanom jednego z najlepszych stoperów świata, za cenę niezachwianego zgrania.

Didier Deschamps to, i nie boję się tego powiedzieć, Sir Alex Ferguson naszych czasów. Na boisku brakowało mu finezji Zidane’a, przy linii bocznej ustępuje inwencji Guardioli. W kwestii zarządzania szatnią jest jednak najlepszy na świecie.

Deschamps nie jest głupi i wie doskonale, że już od kilku lat kopie się pod nim dołek, z którego wysuwa się łysa głowa Zidane’a. To niechybne i nieuniknione, że Zizou w końcu przejmie stery Les Blues, najprawdopodobniej w wyniku niewielkiego potknięcia swojego kolegi.

Futbol nie zawsze jest bowiem sprawiedliwy, natomiast praca Deschampsa w reprezentacji pozwala wyprowadzić przede wszystkim jeden, konkretny morał – nie do każdego garażu bolid pasuje lepiej od gokarta.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »