Znak czasów – mecze oglądane przez obiektywy telefonów

Około 16 tysięcy spośród obecnych na Super Bowl kibiców przegapiło przynajmniej jeden z touchdownów, bo… byli zapatrzeni w ekran swoich telefonów.

Tymi danymi podzieliła się firma UScellular, która na Super Bowl LVII, zamiast przepalić miliony z rocznego budżetu na udział w bloku reklamowym, postanowiła wytrenować sztuczną inteligencję tak, by ta wyłapywała kibiców bardziej zainteresowanych swoimi smartfonami, niż meczem (na który nota bene zapłacili, w przeliczeniu, co najmniej 18 tys. zł).

Dokładnie 4347 z 67287 obecnych przyłapano na nadrabianiu cyfrowych zaległości w momencie gola Harrisona Butkera na sekundy przed końcem meczu. Gdyby przyjąć tę proporcję jako powtarzalną zależność (choć najprawdopodobniej Super Bowl i tak szczyci się bezprecedensowym poziomem utrzymania uwagi) i wrzucić w inne realia, to tak jakby 3248 kibiców przegapiło legendarną przewrotkę Zlatana Ibrahimovicia na Wembley w 2012 roku. Albo – jako że dokładnych liczb brak, relacje mówią jedynie o „około tysiącu” – 65 Polakom obecnym pod Mühlenkopfschanze w Willingen w 2001 umknęło, jak Adam Małysz przeskakuje skocznię.

Wręcz abstrakcyjny do wyobrażenia wydaje się wyrzut sumienia towarzyszący takiemu kibicowi. Być w odpowiednim miejscu i czasie, by stać się świadkiem napisania nowej karty historii tylko po to, by ten moment przegapić. To przypadek rodem z komiksów o karykaturalnie pechowym Kaczorze Donaldzie, z tą jednak różnicą, że dziś to już zupełnie standardowa sytuacja.

I bynajmniej ten tekst nie ma mieć boomersko-biadolącego wydźwięku. Całe stosy badań ostrzegają nas przed niemal niechybnym zanikiem resztek koncentracji. Najpierw była umiejętność szybkich przeskoków z zadania na zadanie, potem to weszło w nawyk, a dziś staje się dominantą. Na uczelni w Bostonie przeprowadzono badanie, w którym posadzono ludzi w pomieszczeniu z działającym komputerem i telewizorem – ich wzrok przeskakiwał z jednego na drugi co 14 sekund – 120 razy w 27,5 minuty.

W świecie cyfrowej innowacji nadano temu zjawisku dość zgrabne miano „dual screeningu”, czyli doświadczania jednego – w naszym przypadku – meczu za pomocą co najmniej dwóch ekranów. Jeden służy do oglądania samego spotkania, drugi zaś do uzupełniania informacji (np. za pomocą statystyk), a także do wymiaru społecznego, czyli dzielenie się opiniami czy zdjęciami z innymi oglądającymi.

Jak zmierzono, w czasie meczu widzowie NBA (w czasie finałów) używają swoich urządzeń mobilnych do pisania wiadomości (59%), przeglądania mediów społecznościowych (55%), grania w gry (40%) i przeglądania aplikacji sportowych (38%).

Technologia, zgodnie z jej nadaniem, wzięła tę tendencję na tapet i – zamiast ubolewać nad skutkami – nadała jej gładszego ślizgu. Aplikacje sportowe dwoją się i troją nad suplementacją tego, co widać na boisku, a same obiekty sportowe usprawniają integrację jednego „ekranu” z drugim. Przykładowo, na Wembley kibice mogą oglądać powtórki kluczowych zagrań już sekundy po zdarzeniu w dedykowanej aplikacji, zamawiać w niej jedzenie prosto do swojego siedzenia, a ikoniczny łuk nad stadionem wyświetla reakcje i wpisy z mediów społecznościowych oglądających.

Do rangi najbardziej ikonicznego ujęcia nowych realiów urasta zdjęcie LeBrona Jamesa, na którym ten bije rekord wszechczasów NBA na oczach, a właściwie – na obiektywach kibiców. – Czy to jest dobre, że zaczynamy oglądać widowiska tylko za pośrednictwem ekranu telefonu? A może to jest coś złego, czy musimy z tego zrezygnować? Myśląc tymi tropami, pomyślałem sobie, że ludzie patrzą przez ekrany telefonu, bo już nie doceniają prawdziwego sportu i nie chcą go podziwiać na żywo, doświadczać go na żywo – zastanawia się w rozmowie z RMF24 Maciej Jagaciak z Polskiego Towarzystwa Studiów nad Przyszłością.

– Z drugiej strony moglibyśmy powiedzieć, że nie, oni właśnie bardzo pragną tego sportu, bo kupują bilety, i to wcale nie tanie na tego typu wydarzenia, ale chcą mieć też z tego bardzo spersonalizowaną pamiątkę. Dowód na to, że „tu byłem”. Mogą się tym pochwalić swoim znajomym na swoich social mediach i pokazać im, że naprawdę tam byli – dodaje Jagaciak, sugerując, że drogi są dwie. Można załamać ręce nad technologią i walczyć o „czystość” sportowego oglądactwa, albo właśnie podnieść rękawicę i, tak jak wspomniane Wembley, dmuchać w żagle nowej rzeczywistości.

A my, jako sympatycy tego co w sporcie świeże i pomysłowe, za ten mariaż nie umiemy nie trzymać kciuków. Ilekolwiek ekranów nie weszłoby jednocześnie w grę, nie umiemy odeprzeć wrażenia, że z jednym aspektem nawet technologia może sobie nie poradzić.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »