Zszedł do V ligi, by wychować Lennoxa Lewisa

Autorski cykl #GdzieIchWywiało na „The Sport” przybliża kariery byłych reprezentantów Polski, lub piłkarzy mocno związanych z polską piłką, którzy od jakiegoś czasu znajdują się poza piłkarskim mainstreamem. Co robią, jak sobie radzą i dlaczego są tam, gdzie są. Bardzo daleko od mainstreamu jest dzisiaj 33-letni kadrowicz, członek kadry na Euro 2012 — Adam Matuszczyk.

Adam Matuszczyk urodził się w Gliwicach, ale już jako małe dziecko wyjechał z rodzicami do Niemiec. Dorastał w małej wsi Kerpen-Buir, położonej około 25 kilometrów na południowy zachód od Kolonii. Tam chodził do szkoły i stawiał pierwsze kroki jako piłkarz w akademii FC Köln. Do pierwszej drużyny przebił się w 2010 roku i wtedy zwrócił na siebie uwagę Polskiego Związku Piłki Nożnej. Miał paszport i znał język, bo z rodzicami rozmawiał wyłącznie po polsku, a później dzielił szatnie z Lukasem Podolskim, z którym nawet na boisku porozumiewał się w naszym języku. Wprawdzie w Niemczech posługiwał się niemiecką formą swojego nazwiska (Matuschyk), ale w polskim paszporcie widniało: Matuszczyk.

– Na stałe przeniosłem się do Kolonii w wieku 14 lat. Od tamtej pory nie mieszkam z rodzicami, ale codziennie do siebie dzwonimy. Wtedy często się także widywaliśmy, więc z polskim nigdy nie miałem problemów. Nie miałem też wątpliwości, dla której kadry chcę grać. Oczywiście łatwo jest potem mówić, że wybrało się tę, a nie inną reprezentację, skoro nie było zainteresowania z tej drugiej, ale ja i tak nie zmieniłbym decyzji – deklarował po tym jak pierwszy raz dostał powołanie. Wcześniej rozegrał cztery spotkania w kadrze U-21.

Był pupilem Franciszka Smudy, u którego debiutował, a potem znalazł się w 23-osobowej kadrze na Euro 2012. Smudzie zależało na nim tak bardzo, że kiedy przestał grać w FC Köln starał się swoimi wypowiedziami wywierać nacisk na władze klubu, by wypożyczyły go do zespołu z dolnych rejonów tabeli 1. Bundesligi. Ostatecznie — choć nie oszukujmy się, nie dzięki Smudzie — w styczniu 2012 roku trafił do czołowej drużyny 2. Bundesligi Fortuny Düsseldorf, z którą wywalczył awans. Na Euro pojechał jako jej zawodnik, ale nie odegrał tam praktycznie żadnej roli. Wszedł na ostatnie 5 minut w spotkaniu z Rosją.

Po nieudanym Euro 2012 wrócił do Kolonii, która pod jego nieobecność… spadła do 2. Bundesligi. Spędził tam kolejne 3 lata, z roku na rok grając coraz mniej. W lipcu 2015 roku Köln bez żalu oddało go do innego drugoligowca – Eintrachtu Brunszwik. Tam grał w miarę regularnie, ale bez większych rewelacji.

Przygoda w Ekstraklasie

Latem 2017 roku miał okazję przypomnieć o swoim istnieniu polskim kibicom, bo w kadrze ostatni raz widziano go w 2013 roku, za kadencji Waldemara Fornalika. Na transfer namówiło go KGHM Zagłębie Lubin, choć mało kto wie, że na Dolny Śląsk mógł trafić już pół roku wcześniej. Zimą możliwość pozyskania go sondował Śląsk Wrocław, lecz odbił się od wysokich wymagań finansowych defensywnego pomocnika.

W Lubinie miewał problemy ze zdrowiem, ale kiedy ich nie było, był podstawowym piłkarzem „Miedziowych”. Trener Piotr Stokowiec nie od razu był do niego przekonany, ale kiedy już pomocnik mający w CV ponad 50 spotkań na poziomie Bundesligi wywalczył sobie miejsce w składzie, to go nie oddawał. Niestety nie zagrzał miejsca w Lubinie na zbyt długo. Po półtora roku i zwolnieniu Stokowca poprosił o możliwość rozwiązania umowy. Niedługo potem związał się z… trzecioligowym niemieckim KFC Uerdingen.

Wolał wychowywać Lennoxa Lewisa w Niemczech

Było to bardzo zaskakujące posunięcie, ponieważ w ekstraklasie radził sobie już na tyle dobrze, że ponownie znalazł się na radarze selekcjonera — wówczas był nim Adam Nawałka — a w swoich szeregach chciał go mieć nawet Lech Poznań. Jak później tłumaczył, zadecydowały względy rodzinne. Żona Matuszczyka Denise jest Niemką, była w drugiej ciąży i chciała wychowywać dzieci bliżej rodzinnych stron. Stąd padł wybór na oddalone o jakieś 80 km od Biur Uerdingen.

W zasadzie od tamtej pory można mówić o zakończeniu jako takiej w pełni zawodowej kariery niespełna 30-letniego wówczas pomocnika. Trudno powiedzieć, czy zarobił już tyle, że więcej nie musiał, ale postanowił mocniej oddać się rodzinie i aktywnie uczestniczyć w wychowywaniu dzieci, w tym starszego syna… Lennoxa Lewisa. Tak, syn Adama Matuszczyka nazywa się Lennox Lewis Matuszczyk…

– Trzeba zacząć od tego, że uwielbiam boks, bo tata kiedyś był pięściarzem, a potem nie mógł przegapić żadnej walki w telewizji. Więc jak nie były to akurat transmisje z Ameryki w środku nocy, to mogłem je z nim oglądać. I tak polubiłem boks, a Lennox Lewis był moim pięściarskim idolem. Ale jak zaproponowałem żonie imię dla syna Lennox, to trochę się zastanawiała, ale w końcu się zgodziła. Denise to imię też się podoba – opowiadał w 2010 roku na łamach „Przeglądu Sportowego”. Warto dodać, że miał wówczas 21 lat.

Od tamtej pory szedł już tylko w dół i to w pełni świadomie. W październiku 2020 roku odszedł z KFC i choć miał inne oferty z trzeciego poziomu rozgrywkowego w Niemczech, wybrał piątoligowe 1.FC Düren, czyli klub z miasta leżącego jeszcze bliżej rodzinnej wsi.

Poza graniem w V lidze Matuszczyk jest w trakcie robienia papierów trenerskich. Może jeszcze kiedyś usłyszymy o nim jako o trenerze, bo jako o piłkarzu, to już raczej niemożliwe. Umówmy się — nie była to wzorowo poprowadzona kariera, ale każdy ma prawo dokonywać takich wyborów, jakie mu się podobają.

Fot. twitter.com

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »