Michał Rańda: Marzę o tym, żeby pojechać na igrzyska

Michał Rańda to młody wioślarz z sukcesami, który kontynuuje rodzinne, sportowe tradycje. – Pamiętam tatę na podium i to, że bardzo dziwiło mnie to, że płacze. Pytałem mamy dlaczego, skoro zdobył medal i powinien się cieszyć – wspomina zdobycie medalu olimpijskiego przez swojego tatę, Pawła Rańdę.

Aleksandra Szumska: le miałeś lat kiedy twój tato – Paweł Rańda – zdobywał medal igrzysk olimpijskich w Pekinie?

Michał Rańda: Cztery.

Pamiętasz coś?

Mam jakieś przebłyski. To chyba były moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa. Pamiętam tatę na podium i to, że bardzo dziwiło mnie to, że płacze. Pytałem mamy dlaczego, skoro zdobył medal i powinien się cieszyć. Mama sama była wzruszona i mówiła mi, że mi to później wytłumaczy.

Czytaj także: Eugeniusz Sroka: Nasz awans do ekstraklasy zaskoczył sporo osób

Myślisz, że tamte chwile miały na Ciebie taki wpływ, że sam postanowiłeś być sportowcem i wioślarzem?

Jako dziecko długo nie rozumiałem ile osiągnął mój tato. Kiedy zakończył karierę byłem w pierwszej klasie podstawówki i nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego, jakim wielkim sportowcem był. Wiedziałem już za to, że ja też chcę uprawiać jakiś sport. Wtedy do końca jeszcze nie wiedziałem jaki. Dzisiaj, kiedy siedzę u nas w domu i patrzę na medal olimpijski, to dociera do mnie, jak wielka rzecz tak zwyczajnie leży sobie na półce u mnie w domu.

Powiedziałeś, że szybko wiedziałeś, że chcesz być sportowcem. Biorąc pod uwagę, że zarówno twój tato, jak i mama uprawiali wioślarstwo, od razu padło na tę dyscyplinę?

Absolutnie nie. Mama i tato wręcz zniechęcali mnie do wioślarstwa. Chcieli, żebym poszukał tego, co najbardziej będzie mi się podobało. Przez lata więc szukałem swojego miejsca, a że w mojej sportowej rodzinie sport i wszelka aktywność fizyczna towarzyszyła nam od zawsze, różnorodność w sporcie od zawsze była dla mnie czymś normalnym. Rodzice nigdy nie mówili mi czy mojemu bratu, że mamy być wyczynowymi sportowcami, ale uczyli nas od najmłodszych lat, sportu poprzez zabawę. Uczestniczyliśmy razem w różnych eventach sportowych. Kilka razy startowaliśmy w biegu rodzinnym „Mila Olimpijska” przy okazji maratonu we Wrocławiu.

Jakie dyscypliny przetestowałeś?

Ze względu na mój wzrost była koszykówka, siatkówka, piłka ręczna. W koszykówkę uwielbiam grać do dzisiaj jako urozmaicenie czasu wolnego. W piłkę ręczną grałem z kolei przez całą szkołę podstawową. Chodziłem do klasy sportowej, gdzie miałem 10 godzin wychowania fizycznego tygodniowo. Uczyła mnie pani Wiesława Mikołajczak, którą serdecznie pozdrawiam. Dzięki niej próbowaliśmy różnych sportów, ale piłka ręczna była konikiem pani Wiesi. Często jeździliśmy więc na zawody międzyszkolne, a nawet udawało się nam awansować do wyższych etapów rozgrywek.

Kiedy pojawił się moment, w którym przyszedłeś do rodziców i powiedziałeś, że chcesz wiosłować?

Ja w zasadzie od zawsze mówiłem im, że chcę spróbować, ale oni cały czas mówili, że na to przyjdzie pora, żebym na razie próbował innych dyscyplin. Z perspektywy czasu uważam, że to było bardzo dobre posunięcie. Ja bardzo szybko rosłem i moje ciało nie nadążało za tymi zmianami. Kolejną z dyscyplin było brazylijskie jiu-jitsu. Kiedy już myślałem, że to w końcu jest to, przytrafiła się kontuzja kolana. Znajomy ortopeda wyjaśnił, że powinienem uprawiać tylko niektóre sporty, jak np. jazda na rowerze czy właśnie wioślarstwo, czyli dyscypliny, w których kolano pracuje tylko w określonych płaszczyznach. To był moment kiedy trafiłem na wiosła.

I poczułeś, że to jest to?

Zdecydowanie. Zacząłem trenować i dawać z siebie wszystko. Otrzymuję ogromne wsparcie od rodziców zarówno pod względem mentalnym, jak i technicznym. Trenerzy klubowi czy kadrowi prowadzą mnie pod względem treningowym i w to rodzice nigdy nie ingerowali. Jednak zawsze kiedy jest możliwość czy to w domu, czy na zgrupowaniu, schodzą ze mną na wodę i z boku podpowiadają, co robić, aby łódka płynęła szybciej.

Da się wioślarstwo trenować we Wrocławiu?

Oczywiście, ja bardzo lubię pływać na Odrze. Nie ma tutaj niebezpiecznych prądów, trzeba jedynie uważać na motorówki i żaglówki. Mamy w klubie (AZS Wratislavia Wrocław) swoją przystań, sprzęt, więc pod tym względem nie mam na co narzekać. Oczywiście wioślarstwo jest taką dyscypliną, że jednak większość czasu i tak spędzamy na zgrupowaniach.

No właśnie. Widząc ile twojego taty nie było w domu, kiedy był wyczynowym sportowcem, nie obawiałeś się, że twoje życie będzie wyglądało podobnie?

Lubię to życie. Kiedy byłem młodszy, to nie myślałem o tym, że moi bliscy będą czuli to samo, co ja kiedyś. Na razie jednak nie przejmuję się tym, bo z moją dziewczyną jesteśmy razem podczas wielu zgrupowań. Rozłąkę z rodzicami traktuje tak, jakbym „wyszedł na swoje”. Bardzo dużo czasu spędzamy w Portugalii lub w Zakopanem w trakcie okresu zimowego. Wyjazdów jest naprawdę sporo, ale mimo to, staram się to wszystko godzić ze swoimi studiami na Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego.

W zeszłym roku wraz z kolegami z czwórki podwójnej zostaliście mistrzami świata U-23. W tym roku zdobyliście srebrny medal. Trening indywidualny to jedno, ale chyba sporo musicie pracować, żeby zgrać się w osadzie?

Zdecydowanie. Skład z poprzedniego roku nieco różnił się od tego, którym pływaliśmy w tym sezonie. Mam wrażenie, że przed rokiem chemia między nami była nieco lepsza, co wcale nie oznacza, że w tym roku było źle. Byliśmy nastawieni na ciężką pracę i nie wywieraliśmy na sobie presji. Wiedzieliśmy jak łódka płynęła nam rok temu i wiedzieliśmy, że w tym roku płynie nam tak samo. Przegraliśmy minimalnie z Czechami – 0.6 sekundy. Pojechaliśmy tak, jak tego od siebie oczekiwaliśmy, a oni mimo to na ostatnich metrach nas wyprzedzili, za co chylę im czoła.

Co dalej z twoją karierą?

Czekają mnie kolejne miesiące przygotowań do następnego sezonu: siłownia, basen, bieganie. To również część mojego treningu. Jeżeli zdołam się załapać na kolejne zgrupowanie kadry seniorskiej, to w miesiącach zimowych będę trenował w Portugalii. Wiosną okaże się czy uda mi się dostać do kadry seniorskiej czy ostatni rok będę walczył jeszcze z młodzieżowcami. Oczywiście bardzo chciałbym już być w seniorach na stałe ale to jak wszystko inne trzeba sobie wypracować.

Trudno jest o ten awans?

Tak. Niby nie jest nas dużo, ale rywalizacja jest zacięta i z roku na rok robi się coraz ciaśniej, a miejsc jest sześć. Ma to swoje plusy, bo dzięki tej rywalizacji poziom sportowy całej grupy rośnie. Wszyscy raczej się lubimy, a jakiekolwiek konflikty są rzadkością. Wiadomo, ktoś lubi się bardziej, ktoś mniej, ale nie ma wrogiej atmosfery.

Myślisz o wyjeździe na igrzyska?

Oczywiście. Marzę o tym, żeby pojechać na igrzyska i wywalczyć medal. Oczywiście nie mówię, że pojawię się już na igrzyskach w LA, ale na pewno dążę do tego aby to osiągnąć i będę robił wszystko, żeby przebić tatę swoim wynikiem (śmiech).

Często porównują Cię pod względem sportowym do taty?

Zdarza się. Częściej niż porównują, to mylą mnie z tatą. Zdarza się, że trenerzy, którzy jeszcze trenowali mojego tatę w powołaniu na obóz wpisują zamiast Michał – Paweł. Dzwonię wtedy do taty i mówię, żeby się szykował, bo znowu dostał powołanie do kadry. Jeżeli chodzi o porównywanie, to sam często porównuję swoje wyniki do wyników rodziców. Staram się być jeszcze lepszy niż oni byli na poszczególnych etapach kariery. Nie jest to łatwe. W kategorii juniorskiej nie udało mi się ich przebić, bo mama była m.in.: wicemistrzynią świata. Oprócz tego miała inne medale z zawodów międzynarodowych. Ja w juniorach nie zdobyłem nic na arenie międzynarodowej, chociaż dwukrotnie uczestniczyłem w mistrzostwach świata i Europy. Wśród młodzieżowców radzę sobie już całkiem nieźle, ale wiem, że prawdziwy sport zaczyna się w seniorach, więc wszystko przede mną.

Często mówi się, że właśnie przejście z kategorii młodzieżowej do seniorskiej jest najtrudniejsze. Ty jako młody sportowiec z perspektywami czujesz się zaopiekowany przez związek?

Nie mam na co narzekać. Oczywiście, są rzeczy, które moim zdaniem powinny wyglądać nieco inaczej i które bym zmienił, ale nie jest źle. Mamy dobrych trenerów, fizjoterapeutów czy dietetyka. Wierzę, że z biegiem lat stare, niezrozumiałe dla mnie ruchy góry zostaną zastąpione czymś, co wywinduje naszą dyscyplinę na nowy poziom.

No tak dietetyk, bo przecież dieta i trzymanie wagi w wioślarstwie jest bardzo ważna.

Tak, z reguły przed główną imprezą zrzucamy kilogramy, ale trzeba to robić z głową. Kiedy sam trzymam dietę, to bardzo pilnuje tego, co jem do tego stopnia, że wszystko ważę i liczę kalorie. W tym sezonie udało mi się zrzucić przed najważniejszym startem nawet 8 kg. Nie mówię, że jest to przyjemne i nie kosztuje wyrzeczeń, ale na pewno warto. Kiedy każdy z nas zrzuci przed startem 3 kg, to tak jakbyśmy wyrzucili z łódki 12 kg. To bardzo dużo.

Niespełna 20 lat temu twój tato po zdobyciu medalu na igrzyskach w Pekinie chciał szukać sponsorów poprzez akcję „Zostań sponsorem na medal”, którą wymyślił. Można było wtedy zobaczyć bilbordy w mieście, właśnie z Twoim tatą. Dziś mamy inne czasy, a sportowcy sponsorów szukają przede wszystkim przez dobrze prowadzone media społecznościowe. Czujesz obowiązek kreowania swojej marki właśnie na tym polu?

Wiem, że to konieczne, ale nie ukrywam, że mam z tym problem. Wciąż jeszcze walczę z uczuciem i myślami, co inni powiedzą, jak wrzucę to, czy tamto. Mam też poczucie, że chcę w pierwszej kolejności wywalczyć sobie mocną pozycję sportową, osiągnąć znaczące wyniki, a później brylować w mediach społecznościowych. Bardzo bym nie chciał, żeby ktoś powiedział o mnie, że przede wszystkim skupiam się na nagrywaniu materiałów na media społecznościowe, a nie na treningu. Dla mnie trening jest najważniejszy. Na szczęście i w tych kwestiach również zawsze mogę liczyć na pomoc i opinię taty.

Fot. archiwum M. Rańdy/J. Kowacic Photography

Udostępnij

Translate »