Żałosny rynek podrobionych koszulek

Marnej jakości koszulka piłkarska z bazaru. Dla niemal każdego pasjonata futbolu, taka (bez cudzysłowu) szmata była pierwszym stykiem z wielką piłką. Sam naprzemiennie zakładałem trykoty Franka Lamparda i Ronaldinho. To, co jednak dla wielu jest uroczym wspomnieniem i powiewem nostalgii, staje się coraz poważniejszym problemem. I mowa nie tylko o spadkach przychodów w kasach klubowych, lecz o świadomym przyzwoleniu na łamanie praw człowieka.

Koalicja trzech klubów – Liverpoolu, Manchesteru United i Tottenhamu – stanęła przed sądem federalnym w Chicago, przedkładając listę 138 handlarzy podrobionymi koszulkami. Jako że, bez większego zaskoczenia, nie udało się dotrzeć do oskarżonych, kluby zawnioskowały o wyrok zaoczny. Za decyzją sądu, na każdego handlarza nałożono karę 200 tysięcy dolarów.

Wydawać by się mogło, a wręcz tak podpowiada logika, że kary takiej wysokości powinny przynajmniej znacząco zawęzić amerykański rynek zbytu podrobionych koszulek…

Kilka miesięcy później, te same trzy kluby stanęły przed tym samym sądem, z jeszcze większymi żądaniami. Tym razem wniosły o odszkodowanie za poniesione straty – te mogą sięgnąć aż 2 milionów dolarów od każdego podmiotu wymienionego na liście.

Produkt na miarę naszych czasów

Rynek podrobionych koszulek istniał właściwie od zawsze, natomiast przez dekady był on dla klubów i lig nieszczególnie kłopotliwy. Nie tylko handlowano koszulkami iście mizernej jakości, w żadnym stopniu nieporównywalnych do oryginałów, ale i cały biznes toczył się na powierzchni – „zawinięcie” straganu i postawienie zarzutów biznesmenowi było banalnie proste.

Problem nasilił się wraz z rozwojem ecommerce’u, a także technologii i umiejętności producentów koszulek. Wystarczy przytoczyć badanie przeprowadzone przez grupę BackFour – spośród 8 tysięcy kibiców, którym pokazano zestawy podrobionych i oryginalnych koszulek, aż 30% nie było w stanie ich rozróżnić.

Mamy więc udoskonalony produkt, czas zrobić to samo ze sklepem. Wykorzystując dostępne narzędzia, handel przerzucił się z bazarów na rynek cyfrowy i to nawet nie do jego podziemia. Kluby w swoich aktach oskarżeń wymieniają najbardziej popularne platformy handlowe, takie jak Amazon czy eBay, a nawet media społecznościowe. Wystarczy odrobina oleju w głowie i podpowiedzi od odpowiednich ludzi, by zarabiać pieniądze na tandetnych produktach, nie dając się przy tym złapać.

Rynek nabrał już takiego rozpędu, że celnicy na co dzień rekwirują dziesiątki podrobionych koszulek. Co ciekawe, w 2021 roku w tej kategorii przodował… Everton, którego herb znalazł się na 2 tysiącach przechwyconych w Wielkiej Brytanii trykotów.

Drugie dno

Nie trzeba geniusza czy obszernych badań, by rozpoznać korzenie tego zjawiska. Dziś koszulki piłkarskie bywają po prostu horrendalnie drogie (praktycznie identyczna co sezon koszulka reprezentacji Polski kosztuje 599 zł…), więc ludzie poszukują tańszych alternatyw.

Angielskie National Fraud Intelligence Bureau próbuje jednak przemówić do rozsądku: „Zakup podrobionej koszulki dla siebie czy swojego dziecka to może i oszczędność na pierwszy rzut oka, jednak najczęściej kończy się z produktem marnej jakości, który szybko zacznie niszczeć. A pieniądze z takiego zakupu mogą powędrować prosto do zorganizowanej szajki przestępczej, zasilając ich działania. Jeśli więc chcesz pokazać wsparcie swojej drużynie, trzymaj się z dala od straganów i stron z podrobionymi koszulkami”.

Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że tego typu produkty są przeważnie wyrabiane niewolniczą siłą, nierzadko dzieci, z reguły w tragicznych i nieludzkich warunkach. Kupując więc taką koszulkę, daje się przyzwolenie na taki proceder. I to w ostentacyjny i perfidny sposób, bo zasłanianie się „nieświadomością” jest zwyczajnie naiwna i żałosna.

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »