6 miliardów za Manchester United – warto?

Po raz pierwszy od niemal dwóch dekad pojawiła się namacalna szansa, że Manchester United może zmienić właściciela. Sęk w tym, że rodzina Glazerów wycenia klub na rekordową kwotę 6 miliardów funtów. Przyglądając się wszystkim kluczowym czynnikom, zastanawiamy się, czy to kwota z kosmosu czy może nieoczywista promocja?

O sytuacji pogrążonego w sportowym i wizerunkowym kryzysie klubu pisaliśmy TUTAJ.

Prawowitymi właścicielami klubu z Old Trafford od 2005 roku jest rodzina Glazerów. Dopóki za sterami, przez 8 lat, był Sir Alex Ferguson, Amerykanie pozostawali transparentni. Jednak odejście Szkota, a także śmierć głowy rodziny, Malcolma, rozpoczęły niezwykle szybko postępującą degrengoladę, której efektem jest stoczenie ligowego hegemona do rangi, mówiąc wprost, pośmiewiska.

Odkąd wszystko idzie nie w tą stronę, co powinno, kibice zaczęli stanowczo podważać kompetencje zarządzających klubem. Co jednak najważniejsze – upowszechniono i bez ogródek skrytykowano całą strategię biznesową Glazerów. Nikt już nie ma wątpliwości w jakim celu Amerykanie trafili do Manchesteru – żeby wydoić z niego pieniądze. Niepojęte ilości pieniędzy.

Po kolei: Glazerowie w chwili zakupu klubu nie mieli odłożonych na ten cel środków. Doskonale wiedzieli jakie zyski jest w stanie generować Manchester United, więc przejęcie sterów było dla nich absolutnie priorytetowe. W tym celu zaciągnęli gigantyczny dług, który wkrótce przenieśli na klub, licząc, że uda się go spłacić z przychodów.

A sami, z perfidnym uśmiechem, wypłacają sobie dywidendy. Według wyliczeń Alexa Webba z Bloomberg, przez 17 lat do ich kieszeni wpłynęło niemal 400 milionów dolarów. To olbrzymia kwota gdyby ją pozostawić bez kontekstu, natomiast w przeliczeniu daje to około 25 milionów – tyle co zarabia David De Gea.

To co więc szczególnie drażni kibiców to sama czelność Amerykanów do wypłacania sobie tych przelewów, kiedy gołym okiem widać, że klub błaga o inwestycje.

Trzeci klub świata?

Warto przytoczyć trochę statystycznego kontekstu – mimo kiepskich wyników sportowych, United wciąż zajmuje czołowe pozycje w rankingach najbardziej wartościowych klubów świata. Według wyliczeń opartych na liczbach obserwujących w mediach społecznościowych i sprzedaży koszulek, Czerwone Diabły zamykają podium największej bazy kibiców na świecie. Podobnie w rankingu Forbesa – tu też wyprzedzają ich jedynie giganci z Hiszpanii.

To efekt mozolnie budowanej przez lata marki – wszystkie lata dominacji na angielskim podwórku złożyły się na jeden, olbrzymi komercyjny sukces. Problem jednak w tym, że w Manchesterze uwierzono, że ten stan jest permanentny.

The Athletic posłużyło się słynnym cytatem Eda Woodwarda, który padł podczas spotkania z interesariuszami. – Wynik sportowy w zasadzie nie ma większego wpływu na to, co możemy osiągnąć po komercyjnej stronie biznesu – wypalił wówczas szef klubu.

Przez długi czas wydawało się jednak, że miał dużo racji. Dopóki nie namnożyły się czynniki, które doprowadziły m.in. do spadku wartości na giełdzie o aż 1,3 milarda funtów, do najniższego poziomu w historii.

Coś nie coś zarabiają

Dzisiejsze kluby stawiają na zdywersyfikowaną strategię biznesową, co znakomicie pokazuje poniższa ilustracja z zakładki biznesowej na witrynie Manchesteru United:

Jak widać, uniezależnienie się od przychodów z dnia meczowego na rzecz transmisji i przychodów komercyjnych przekłada się także na całościowy wzrost słupków w klubowym excelu. Sprytnie nieaktualizowany wykres na stronie United nie pokazuje jednak pełnego obrazu – 627 milionów przychodu z 2019 w ciągu roku spadło do 509 milionów, a w ciągu dwóch – do 494,1. 2021 rok w bilansie zysków i strat to już 92,2 miliona na minusie.

Szacuje się, że od momentu zakupu klubu przez Glazerów, United zapłaciło już ponad miliard funtów na samo spłacanie długu i odsetek. A raczej – przede wszystkim odsetek, bo dług pozostał niemalże nietknięty, mimo wygenerowania ponad 6 miliardów funtów przychodów od 2005 roku.

Czerwonym Diabłom regularnie wypomina się fortunę utopioną w często beznadziejnych transferach (i jeszcze gorszych kontraktach), jednak gdyby przedstawić wydaną kwotę jako ułamek przychodów, wypadają blado (Liverpool w ostatnich 17 latach wydał 31% przychodów na transfery, United 25%).

Klub nie zarabia także na sprzedażach. Podczas gdy Chelsea w okresie 2014-21 zarobiła 568 milionów funtów, Manchester City 228 milionów, do kas na Old Trafford wpłynęło jedynie 101 milionów. W ostatniej dekadzie tylko 8 piłkarzy udało się sprzedać z jakimkolwiek zyskiem – na plus łącznie 33,65 milionów, z czego 1/3 stanowi sprzedaż Daniela Jamesa do Leeds. Zamiast tego, piłkarze na Old Trafford siedzą do samego końca swoich tłustych kontraktów, po czym odchodzą za darmo.

A wyniki sportowe, wbrew przekonaniom Woodwarda, zaczynają dawać w kość. Kolejny sezon bez Ligi Mistrzów (czwarty w ostatniej dekadzie) oznacza nie tylko mniejsze przychody za udział w rozgrywkach, ale i postępujący spadek rangi klubu. Umowa sponsorska podpisana z TeamViewer, dzięki której do klubu co sezon wpływa 47 milionów, jest o 16 milionów niższa niż poprzedni kontrakt. Chevrolet „naciął się” na skalę wizerunku klubu, według ekspertów znacząco przepłacając względem rzeczywistego potencjału.

Sprzedać czy nie sprzedać – oto jest pytanie

Na klubie piłkarskim niezwykle trudno zarobić – to jest fakt. Mimo że Glazerowie zaprzeczają tej regule, to coraz więcej wskazuje na to, że i ich genialny plan ma swoją datę ważności. Kolejne protesty kibiców to koszmar dla sponsorów, dla których – jak widać po powyższym przykładzie Chevroleta – United powoli traci status kury znoszącej złote jaja.

Kiedy jednak upadła koncepcja Super Ligi, której Glazerowie byli gorącymi zwolennikami, szanse na uregulowanie (i podkręcenie) przychodów umarła wraz z nią. Rosnące stopy procentowe oznaczają, że koszta naprawy rozsypującego się Old Trafford i potencjalnie też ośrodka treningowego – przy rosnących odsetkach stale obecnego długu – staną się wkrótce niewyobrażalnie wysokie; dla biznesmena zupełnie nieopłacalne.

Według wyliczeń Bloomberg na podstawie wartości akcji, Glazerowie pomnożyli swój wstępny wkład o 500%, zatem odnieśli widowiskowy sukces biznesowy (jest to jednak wartość czysto spekulacyjna).

Z perspektywy czysto rynkowej więc wydaje się, że nastał idealny moment by sprzedać przed potencjalną zapaścią. W kolejce ustawia się już Jim Ratcliffe, najbogatszy Anglik i zadeklarowany kibic klubu. Deloitte w podobnym kontekście opisuje przykład AC Milanu:

„Przy odpowiednim właścicielu, zaniedbane marki mogą szybko powrócić do swojej świetności. Rozważmy AC Milan. Włosi byli w ruinie finansowej z ujemnym kapitałem własnym w wysokości 37 milionów dolarów, gdy Elliott Management przejął klub po tym, jak jego właściciel nie wywiązał się ze spłaty pożyczki w 2018 roku. Elliott zainwestował setki milionów kapitału w AC Milan, wyeliminował prawie cały dług zespołu, obniżył wydatki na graczy w stosunku do przychodów, a zespół zakończył rok fiskalny 2021 z dodatnim kapitałem własnym w wysokości 70 milionów dolarów. W tym samym czasie AC Milan poprawił się na boisku. W maju ubiegłego roku zespół zakwalifikował się do Ligi Mistrzów po raz pierwszy od siedmiu lat, a w tym sezonie zdobył swój pierwszy tytuł Serie A od 11 lat. Firma inwestycyjna może wkrótce sprzedać AC Milan za ponad 1,1 miliarda dolarów”

Każdy biznesmen jest w stanie dostrzec tu potencjał inwestycyjny – przy gigantycznym, choć zaniedbanym zapleczu, odbudowanie komercyjnej potęgi Manchesteru United jest powszechnie kuszące. Ostatnie wyliczenia Forbes szacują wartość klubu na niecałe 4 miliardy (dla kontekstu, wartość rekordowo sprzedanej Chelsea to około 2,5 miliarda, jednak fundusz Todda Boehly’ego zapłacił o prawie 2 miliardy więcej).

Tego, który stanie w progu Old Trafford, najprawdopodobniej czeka decyzja rodem z „Nasz Nowy Dom”. A kibice mocno trzymają kciuki, że okaże się równie łaskawy co Katarzyna Dowbor.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »