Gdyby tak rzucić wszystko i grać na Islandii?
Polscy piłkarze często wyjeżdżają za granicę. Nie trzeba być jednak wyróżniającym się zawodnikiem w ekstraklasie czy nawet 1. lidze, by zmienić swoje życie, grać w piłkę w Skandynawii lub na Islandii i zarabiać kilkukrotnie więcej, niż w Polsce. Z pomocą przychodzi młoda polska agencja Travel Football Work Managmnet, założona przez byłego młodzieżowego reprezentanta Polski.
Niedawno w naszym cyklu #GdzieIchWywiało przytaczaliśmy historię Miłosza Przybeckiego. Były piłkarz m.in. Polonii Warszawa, Zagłębia Lubin czy Ruchu Chorzów wylądował… w islandzkiej IV lidze (piąty poziom rozgrywkowy). To było niemałe zaskoczenie, bo 31-letni skrzydłowy notował niezłe liczby w eWinner 2 lidze, wciąż wyróżniał się szybkością i pytały o niego pierwszoligowe kluby, ale ostatecznie zakotwiczył na Islandii.
Nie byłoby tego transferu, gdyby nie agencja Travel Football Work i osoba Huberta Kotusa, pomysłodawcy i współzałożyciela firmy. Sam Kotus to przykład nie do końca spełnionego talentu. Najdłużej związany był z Ruchem Chorzów, ale w CV ma także m.in. Wartę Poznań czy Stal Rzeszów. Rozegrał kilka meczów w reprezentacji Polski do lat 20. Lewy obrońca dzielił wówczas szatnię m.in. z Bartoszem Bereszyńskim, Marcinem Kamińskim, Pawłem Wszołkiem, Dominikiem Furmanem czy Łukaszem Zwolińskim.
– Do kadry wziął mnie trener Władysław Żmuda. Bardzo fajny okres w moim życiu, miałem okazję pograć u boku kilku dzisiejszych reprezentantów Polski. Jako piłkarz najdłużej związany byłem z Ruchem Chorzów, to jedyny klub w Polsce, któremu szczerze kibicuję. W przygodnie z piłką, bo karierę to robi Robert Lewandowski, przeszkodziła mi kontuzja. Doznałem jej w najgorszym możliwym momencie, tuż przed zapowiadanym przez trenera debiutem w ekstraklasie. Miałem zagrać w spotkaniu Ruchu Chorzów z Wisłą Kraków, cieszyłem się jak dziecko, ale w tygodniu poprzedzającym debiut trach — zerwanie więzadeł w kolanie. Miałem wówczas 19 lat, na leczenie straciłem praktycznie rok – wspomina Kotus.
– Osobiście uważam, że to jest ten wiek, w którym rozstrzyga się czy wsiądziesz do pociągu, zanim ten odjedzie. Może zabrakło mi trochę szczęścia, może umiejętności, bo nie chcę z siebie robić Bóg wie kogo. Odbudowywałem się od III ligi w rodzinnych stronach, doszedłem do 1. ligi, ale czułem, że pewnego pułapu już nie przeskoczę. Byłem zły i zmęczony graniem w Polsce, dlatego skorzystałem z okazji i wyjechałem do Norwegii – opowiada.
26-letni wówczas zawodnik wylądował w trzecioligowym klubie Staal Jørpeland IL, gdzie pierwszym trenerem był Islandczyk, a drugim Polak, który go znał. W 23 ligowych meczach uzbierał 9 asyst i strzelił 5 bramek, co jak na lewego obrońcę jest wynikiem imponującym. Pewnie zostałby tam dłużej, ale po wybuchu pandemii ciężko było przewidzieć kiedy rozgrywki w niższych ligach powrócą. Dzięki pomocy trenera Kotus znalazł klub w 2. lidze na Islandii. Tam sprawy nabrały tempa.
Islandzka Wieczysta Kraków
Na Islandii Hubert Kotus zaliczył bardzo dobrą rundę w barwach Thróttur Vogum, a w zasadzie jej końcówkę. – Przez COVID-19 dotarłem później, niż zakładałem. Dołączyłem do drużyny na ostatnie osiem spotkań, ale szło mi rewelacyjnie. Zaliczyłem 7 asyst i strzeliłem 4 bramki. W następnym sezonie gole zdobyłem tylko dwa, ale asyst było chyba z 14. Zrobiliśmy awans, ale ja postawiłem wszystko na jedną kartę. Byłem w gazie i wiedziałem, że to ostatni moment, by zarobić fajniejsze pieniądze na graniu w piłkę. Miałem swoje wymagania finansowe i zgodziłem się zejść kilka poziomów niżej, dołączając do klubu, który w jakimś stopniu można nazwać islandzką Wieczystą Kraków. Duże pieniądze jak na ten poziom rozgrywkowy, dużo zagranicznych zawodników i młodzi Islandczycy, którzy się uczą, albo uczą i pracują. Wiadomo, oni grają tylko za premie meczowe, nie każdy tutaj z automatu dostaje lukratywny kontrakt. Na taki trzeba sobie zapracować – argumentuje.
Po przeprowadzce na Islandię do Kotusa odzywało się wielu znajomych z czasów wspólnej gry w Polsce. Pytali co, gdzie, jak i za ile. Wielu pomógł w znalezieniu klubu czy to w jednym z krajów skandynawskich, gdzie wciąż ma bardzo dobre kontakty, czy właśnie na Islandii. Najgłośniejszy do tej pory przykład to Przybecki, ale agencja Travel Football Work Managment ma na koncie znacznie więcej transferów. Niemal zawsze chodzi o Polaków z 1., 2. i 3. ligi, którzy z różnych powodów nie zrobili karier w kraju.
– Czy szukam piłkarzy z historią podobną do mojej? Może zabrzmi to nieskromnie, ale to oni mnie szukają. Tyle razy ktoś dzwoni, pyta, szuka kontaktu. Wielu swoim przyjaciołom z boiska, kolegom i dalszym znajomomym pomagałem znaleźć klub, a nawet pracę, by mogli łączyć jedno z drugim. W końcu doszedłem do wniosku, że poświęcam na to tak dużo czasu, że warto to sformalizować i w jakimś stopniu zacząć na tym zarabiać. Czuję, że się w tym sprawdzam i mam dużą satysfakcję z pomagania tym chłopakom w odmienianiu życia. Agencję założyłem wraz ze znanym już tu bramkarzem Robertem Błąkałą i moim dotychczasowym agentem Arturem Zublem. Wiadomo, mamy też księgowego i prawników, ale naszą trójkę należy wskazać jako założycieli TFW Managment – wyjaśnia Kotus.
Kolejka chętnych
Wyjazd na Islandię lub do Skandynawii, gra w malowniczych, kilkutysięcznych miasteczkach to kusząca wizja dla zawodników błąkających się gdzieś po nieco niższych ligach niż ekstraklasa, ale jak nietrudno się domyślić, może być trudno utrzymać się z grania po 2-3 ligach, nawet tam. Właśnie tu naprzeciw wychodzi agencja Travel Football Work, która jest nie tylko agencją piłkarską, ale też agencją pracy. Pomaga zawodnikom znajdować kluby i pracę.
– Nie da się ukryć, że zarobki na Islandii są 3-4 razy większe niż w Polsce. Średnia krajowa to jakieś 10 tys. zł miesięcznie. Oczywiście tego nie da się przeliczyć 1 do 1, bo życie jest droższe niż u nas, ale generalnie się opłaca, często nawet bardzo. Piłkarzom idącym do niższych lig z reguły zapewniamy pracę u jednego ze sponsorów klubu. Nierzadko są tam na preferencyjnych warunkach, bo dostają wolne w dni meczowe, albo są zwalniani na zgrupowania itd. Nie zawsze i nie wszędzie tak jest, ale staramy się każdemu zapewnić godne warunki bytowe, zawsze mając na uwadze konieczność znalezienia pracy możliwej do połączenia z treningami i grą. Bardzo fajnie mają nasze chłopaki w jednym z norweskich klubów, gdzie poza graniem w piłkę pracują w akademii jako trenerzy. Na Islandii mam piłkarzy np. na lotnisku, bo sponsor klubu jest właścicielem linii lotniczej. Dobra pensja, zniżki na loty, są bardzo zadowoleni. Jeszcze inni pracują na myjni, bo w zarządzie ich klubu jest właściciel. Często to praca po 4 godziny dziennie, za bardzo fajne pieniądze. Nikt nie narzeka – zapewnia Kotus.
Zawodnik z ciekawą przeszłością trafiając do takiego klubu jak KFK Kópavogur nie musi myśleć o dodatkowej pracy, choć może i większość piłkarzy to robi. Nawet Maciej Makuszewski w progamie Food Truck wspominał, że grając w islandzkiej ekstraklasie, dorabiał sobie u sponsora klubu, który wynajmował kampery. Telefon Huberta i jego wspólników czasami się pali. Zgłaszają się już nie tylko koledzy i znajomi, ale także inni piłkarze z Fortuna 1 ligi, a nawet z ekstraklasy.
– Jedni chcą tu przyjechać na piłkarską emeryturę, inni woleliby od razu opuścić Polskę. Osobiście młodym utalentowanym Polakom doradzam pozostanie w kraju. Uważam, że mimo wszystko dla nich lepiej będzie przebić się do ekstraklasy i w niej zaistnieć. Jeśli to się nie uda, to wtedy chętnie pomożemy, choć, kolejka jest długa. Coraz częściej zdarza nam się komuś odmawiać lub zaproponować późniejszy kontakt, bo jak już kogoś bierzemy pod skrzydła, to chcemy się na nim skupić, przeprowadzić transfer od A do Z, pomóc z pracą i w miarę możliwości ułatwić aklimatyzację. Na razie to zdaje egzamin, bo w zasadzie nie ma zawodnika, którego przenosiny moglibyśmy uznać za niewypał. Myślimy o rozszerzeniu działalności, być może dołączą do nas nowe osoby, ale chcemy robić to z głową, krok po kroku. Lepiej nie porywać się na coś, czego nie jesteśmy pewni – podkreśla nasz rozmówca.
W pierwszym oknie transferowym od powstania Travel Football Work agencja przeprowadziła 13 transferów. Działa głównie na wyżej wymienianych rynach, ale nie zamyka się na żadne kierunki. Kotus, Błąkała i Zubel mają rozmaite kontakty w najwyższych klasach rozgrywkowych i stamtąd też dostają zapytania. Ich wspólna działalność rośnie w siłę, mimo że dla każdego z nich jest dodatkowym zajęciem.
– Na dzisiaj jesteśmy w stanie brać chłopaków nawet z polskiej 4. ligi, bo skoro mogą grać w 4. lidze w Polsce, to mogą i tutaj, a przy okazji zarobią lepsze pieniądze. Oczywiście nie każdy się nada, nie każdy zaadoptuje się do tutejszych warunków, ale niedawno przyjechało do nas trzech młodych utalentowanych chłopaków właśnie z 4. ligi, którzy moim skromnym zdaniem spokojnie mogliby przebić się do 2. ligi w Polsce, ale wylądowali u nas i fajnie sobie radzą, Islandczycy są z nich zadowoleni. Nie ma dla nas problemu także z transferami do ekstraklasy Islandii, Norwegii, a nawet Finlandii. Wszystko zależy od poziomu danego zawodnika i zgrania odpowiednich czynników. Powiem jeszcze więcej — miałem tego lata ofertę dla piłkarza z dużego polskiego klubu, chciał go klub norweskiej ekstraklasy, ale wybrał inaczej. Podobnie było z innym zawodnikiem, lecz ostatecznie dołączył do nieco mniejszego polskiego klubu. Z szacunku do tych drużyn nie będę wymieniał ich nazw, ale obie grają w PKO Ekstraklasie – zdradza Kotus.
Travel Football Work chce też działać w drugą stronę i już teraz oferowało polskim klubom utalentowanych Islandczyków z tamtejszej ekstraklasy. Sęk w tym, że polskie kluby nie chcą za nich płacić, dlatego zawodnicy trafiają najczęściej do krajów skandynawskich, gdzie nie ma z tym problemu.
– Zobaczymy, jak to się rozwinie, ale całkiem możliwe, że w niedługim czasie jakiś utalentowany Islandczyk trafi z naszą pomocą do polskiej ekstraklasy. Już teraz były pewne rozmowy – uchyla rąbka tajemnicy Kotus.
Travel Football Work Managment jest bardzo aktywne w mediach społecznościowych, zarówno na Instagramie jak i Facebooku. Chętni piłkarze mogą bez większych problemów zdobyć kontakt i spróbować zmienić swoją karierę, a nawet całe życie.
FOT. Unsplash