Barcelona leci na picu?

FC Barcelona wydaje się wracać na właściwe tory. Ekipa pod wodzą klubowej ikony Xaviego jest na podium La Liga i wymienia się ją w gronie ścisłych faworytów do wygrania Ligi Europy. Nie byłoby tego, gdyby nie piłkarze, którzy dołączyli do zespołu, bo po prostu zawsze o tym marzyli. Barca nie jest dziś konkurencyjna na rynku transferowym.

FC Barcelona wraca do ścisłej czołówki La Liga. Duma Katalonii powoli wydostaje się z zapaści finansowej, która doprowadziła do prawdziwego tąpnięcia – odszedł Luis Suarez, odszedł Leo Messi, do Atletico Madryt wrócił Antoine Griezmann. Na szczęście dla fanów jednego z najpopularniejszych klubów świata, udało się zatrzymać pozostałych liderów, w postaci bramkarza Marca-André ter Stegena, obrońców Gerarda Piqué i Jordiego Albę, czy też nieśmiertelnego defensywnego pomocnika Sergio Busquetsa.

Odejścia gwiazd i niemoc na rynku transferowym stworzyły przestrzeń do promocji wychowanków La Masii. Wbrew powszechnej opinii katalońska kuźnia talentów wcale się nie zepsuła, ani nie wyczerpała zasobów. Może po prostu brakowało kogoś, kto odważniej by z nich korzystał? Pedri, Nico czy Gavi już dzisiaj przywołują na myśl wspomnienia Guardioli, Iniesty, Xaviego i spółki.

Ten ostatni jest głównym architektem mającym przywrócić Barcelonie należne jej miejsce w hierarchii najpierw hiszpańskiego, a następnie europejskiego i co za tym idzie światowego futbolu. Pique i Busquets zdali test lojalności i zgodnie obniżyli swoje pensje, po to by klub mógł zakontraktować i rejestrować nowych graczy. Nadspodziewanie dobrze radzi sobie sprowadzony z Wolverhampton Adama Traoré, coraz lepiej wygląda też Ferran Torres, który nie przebił się w Manchesterze City – a raczej nie był tam pierwszoplanową postacią – a teraz stał się ważnym elementem układanki klubu, który tak wiele dla niego znaczy.

Warto wspomnieć, że Adama Traoré i Ferran Torres są wychowankami Barcy, ale w czasach kiedy osiągali piłkarską dojrzałość, konkurencja w pierwszej drużynie była tak ogromna, że szczęścia musieli szukać gdzie indziej. Pochodzący z Mali Traoré zaistniał w angielskiej Premier League, a Ferran na szersze wody wypłynął w Valencii, ale dziś obaj znów zakładają koszulki Blaugrany.

Sentyment i spełnianie marzeń

Dopełnieniem obecnej drużyny Xaviego są borykający się ostatnio z problemami zdrowotnymi Memphis Depay oraz Pierre-Emerick Aubameyang. Ten pierwszy przyszedł z Olympique Lyon, mimo że nie mógł liczyć na znaczną podwyżkę jeśli chodzi o zarobki. Podziałała postać ówczesnego trenera Ronalda Koemana, z którym doskonale znał się z reprezentacji Holandii oraz magia Barcelony. Barca to wciąż marka, która elektryzuje i działa na wyobraźnię.

To właśnie przekonało Gabończyka. Aubameyang nie krył się z faktem, że zamieniając Arsenal na Barcelonę, pod kątem finansowym zwyczajnie stracił. Człowiek, który w Borussii Dortmund potrafił wygrywać rywalizację o koronę króla strzelców Bundesligi z samym Robertem Lewandowskim, a potem zapracował na tytuł najlepszego strzelca Premier League (sezon 2018/19 – 22 bramki), chciał po prostu zagrać dla Barcy. Chciał tak bardzo, że zrezygnował z zarobków rzędu 18 mln funtów rocznie – taki kontrakt miał w Arsenalu – rozwiązał go za porozumieniem stron i przystał na warunki zaproponowane w stolicy Katalonii, na mocy których do końca obecnego sezonu zainkasuje… 2,5 mln euro. Wprawdzie od przyszłego sezonu (2022/23) ma już zarabiać 10 mln euro brutto, ale to wciąż praktycznie dwa razy mniej (patrząc na kurs funta i euro), aniżeli w Londynie.

– Barcelona to wspaniały klub. Pieniądze są ważne, ale nie przesadzajmy. Taka szansa zdarza się raz w życiu i oto jestem. Wprawdzie w 2020 roku byłem bliski przeniesienia się na Camp Nou, ale wtedy finalnie nie wyszło. Ilu piłkarzy ma okazję, by wrócić do rozmów z tak wielkim klubem? Nie wahałem się i nie żałuję. Jestem szczęśliwy – mówił Aubameyang w wywiadzie udzielonym zaraz po tym, jak strzelił hat-tricka w spotkaniu z Valencią. Stał się w ten sposób pierwszym piłkarzem w historii, który może się pochwalić hat-trickiem w rozgrywkach Ligue 1, Bundesligi, Premer League i La Liga.

 

Jest też najstarszym piłkarzem w historii FC Barcelona, który zdobył trzy bramki w jednym spotkaniu. Tyle było obaw o jego głowę, imprezowy charakter i przyjaźń ze sprawiającym wieczne problemy natury wychowawczej Ousmane Dembélé, a tymczasem w pierwszym miesiącu dwukrotnie przeszedł do historii. Imponujące.

 

Barcelona leci na picu

Aubameyang pewnie nie dostałby drugiej szansy transferu do Barcy, gdyby inaczej potoczyła się historia z Sergio Agüero. Argentyńczyk prywatnie jest bliskim przyjacielem Messiego (jest ojcem chrzestnym Thiago, najstarszego syna Leo) i od lat marzył, by zagrać z nim w jednym klubie. W Manchesterze City, z którym wygrał wszystko, co było do wygrania poza Ligą Mistrzów, w ostatnim okresie grywał mało. Miał problemy z kontuzjami i „Obywatele” pozwolili mu odejść za darmo. Było to spełnieniem jego woli i ukłonem za zasługi. „Kun” poszedł do Barcelony, ale wtedy wydarzyło się najgorsze:

 

Diagnoza: arytmia serca, wynikająca z problemów zdrowotnych, jakie piłkarz miał z tym organem jeszcze jako dziecko. Lekarze za zgodną piłkarza przedstawili jednoznaczne dowody i historię choroby, ponieważ zdiagnozowaną ją dwa tygodnie po przyjęciu przez niego drugiej dawki szczepionki na koronawirusa. Temat od razu podłapali antyszczepionkowcy, jak zwykle imający się wszystkiego i widzący wszędzie spisek przeciwko ludzkości.

Skąd kwestia Aguero w tym miejscu? On także poniósł duże straty finansowe względem swojego kontaktu w City, a na dodatek poczuł się wykiwany przez prezydenta Joana Laportę, który obiecywał zatrzymanie Messiego. Nie zmienia to faktu, że także był w stanie zrezygnować z lukratywnych ofert (m.in. z Bliskiego Wschodu), by spełnić marzenie o grze na Camp Nou.

A zatem: Aguero, Abua, Depay, Ferran – mogli grać i zarabiać znacznie więcej gdzie indziej, realizując się przy tym sportowo, bo każdy miał też oferty z klubów wielkich. Woleli jednak z czegoś zrezygnować i być częścią odbudowywanej potęgi Barcelony.

Parafrazując słowa Zbigniewa Bońka o trenerze Jürgenie Kloppie w słynnej książce Małgorzaty Domagalik o selekcjonerze Jerzym Brzęczku („W Grze”), można powiedzieć, że dzisiejsza Barcelona leci na picu. Wielkich pieniędzy nie ma, Ligi Mistrzów też nie ma, a w Hiszpanii mocniejszy jest obecnie nie tylko Real Madryt i Atletico, ale też Sevilla, a porównywalne stały się Real Betis i Real Sociedad. Jest za to Liga Europy, walka o miejsce w TOP 4 na zakończenie tego sezonu La Liga (dające przepustkę do gry w następnej edycji LM) i magia klubu, miasta oraz stadionu. Te ostatnie – na pierwszy rzut oka najmniej istote – wciąż pozwalają zatrudniać dobrych piłkarzy, ale to wiecznie trwać nie będzie. Katalończycy muszą wykorzystać ten sezon, by nie zszarzeć do końca, bo później sen o potędze będzie już tylko mrzonką.

Fot. Pixabay

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »