Chleba i freak fightów

Freek fighty biją w Polsce rekordy popularności. Coraz lepiej organizowane gale, gromadzące w oktagonie nierzadko kontrowersyjnych twórców internetowych i celebrytów, którzy często bez ładu i składu leją się po głowach. I setki tysięcy ludzi, płacący za możliwość oglądania tego w internecie. Freek fight to coraz poważniejszy biznes, generujący ogromne pieniądze.

Data publikacji tego tekstu nie jest przypadkowa. Dziś 14 gala FAME MMA, czyli organizacji, która przecierała szlaki na polskim rynku. Pierwsze edycje z patostreamerami i nieznanymi szerzej postaciami odeszły do lamusa. Kilka lat później federacje takie jak FAME MMA, High League czy Prime Show MMA kontraktują czołowych polskich influencerów i influencerki, youtuberów, gwiazdy Twitcha, Tik-Toka, raperów, a ostatnio także ludzi ze świata telewizji.

  

Początki do najłatwiejszych nie należały, bynajmniej nie z powodów finansowych, bo co jak co, ale kasa od razu się zgadzała. Przede wszystkim organizacje obrywały wizerunkowo, mierzyły się z dużym hejtem, ale funkcjonowały trochę na zasadzie — nieważne co mówią, ważne, że mówią. Śmiertelnie obrażone było środowisko zawodowych fighterów, zwłaszcza MMA. Topowi polscy zawodnicy otwarcie mówili, że to wydarzenia parasportowe, promowanie patologii i odchyłów społecznych. Jakby zapomnieli na chwilę, że nie kto inny, jak właśnie… KSW rozpoczęło erę freek fightów nad Wisłą. Wciągnięcie Mariusza Pudzianowskiego i zrobienie z niego gwiazdy całej organizacji, walki typu „Pudzian” vs Marcin Najman w MMA, „Popek” kontra Robert „Hardkorowy Koksu” Burneika itd. – to wszystko main eventy lub co-main eventy gal KSW. Zresztą jedna z federacji — już po tym jak urosła i prześcignęła pod względem sprzedawanych pay-per-view gale zawodowców — postanowiła to wykorzystać w swoim spocie. Umiejętnie zresztą.

Pogranicze sportu i rozrywki

Minęło sporo czasu, zanim zawodowcy zrozumieli fenomen freek fightów. Wciąż nie wszyscy, podobnie jak widzowie i ludzie, którzy nadal nie dali tego typu wydarzeniom szansy. Nie każdy rozumie, że tu nie chodzi o poziom sportowy — wręcz przeciwnie. Im bardziej go brakuje, im bardziej karykaturalne są umiejętności „zawodników”, tym lepiej. Chodzi o show, wyjaśnianie konfliktów, często sztucznie podsycanych, lub nawet generowanych na potrzeby zwiększenia zasięgów i zainteresowania danym zestawieniem.

Zawodnicy kontraktowani przez topowe federacje freek fightowe już od dawna nie są przypadkowi. Najbardziej pożądane są osoby mające ogromne zasięgi, tj. liczone w setkach tysięcy obserwujących (a niekiedy nawet w milionach) konta na Instagramie, YouTube, Facebooku, Tik-Toku itd. Najlepiej, jeśli mają realne, publiczne konflikty, które swój finał mogą znaleźć w klatce — czytaj: wróg także jest chętny do bitki.

Same walki najczęściej odbywają się zasadach MMA, rzadziej w boksie lub K-1, ale są też miejsca na takie eksperymenty jak walki dwóch na jednego, 1 na 1 na 1 (trzech zawodników na raz), walki osób niskorosłych itp. Publika to przede wszystkim ludzie młodzi, którzy w tego typu wydarzeniach szukają rozrywki, liczą na show, a nie spektakularne umiejętności stójkowe lub grapplerskie. Wolą zobaczyć, jak poradzi sobie ich idol, czy potrafi się bić, czy trenował, a może woli rozwiązania typowo uliczne. Jeszcze szersza grupa osób chce zobaczyć, jak po gębie dostaje persona, której wyjątkowo nie lubią, dlatego we freek fightach w cenie są czarne charaktery typu rodzina Murańskich, Kasjusz „Don Kasjo” Życiński, „Kamerzysta”, „Queen of the Black” czy Jaś Kapela.

Przenikanie się świata internetu, muzyki i telewizji

Największe organizacje zabiegają o to, by pozyskiwać coraz szersze grono odbiorców. Dlatego na jednej gali znajdziemy reprezentanta topowej na polskim YouTubie „Ekipy”, czyli kontentu family friendly, będących bliżej 30-stki niż 18-stki YouTuberów, popularnego rapera, dziewczyny znane z Instagrama i Tik-Toka, topowych streamerów z YouTube’a i Twitcha, influencerów ze świata sportów siłowych i wytrzymałościowych, którzy mniej „dymią”, ale za to podnoszą poziom sportowy, bo choć nie o ten tutaj chodzi, to dobrze jest, jeśli minimum dwie-trzy walki w karcie coś sobą reprezentują. Po to nawet ściąga się byłych zawodowców, mających w CV zwycięstwa w UFC czy KSW.

Są także gwiazdy programów telewizyjnych typu „Ex na plaży”, „Warsow Shore” czy „Królowe Życia”. Ludzie ze świata mainstreamowej telewizji jeszcze nie rozwiązują swoich konfliktów w klatce do MMA, ale jeśli tempo rozwoju freek fightów w Polsce się utrzyma, to kto wie, czy niebawem w oktagonie nie zobaczymy finału niezwykle medialnych konfliktów, takich, jaki mają np. Anja Rubik z Joanną Krupą. Zastanówmy się, czy za odpowiednią sumę dla zawodniczek (a tu liczby naprawdę się zgadzają) zdziwiłyby nas takie eventy typu starcia byłych żon Michała Wiśniewskiego, albo innego Cezarego Pazury?

Może hiperbolizujemy, ale ludzie, którzy jeszcze do niedawna nie wiedzieli czym są freek fighty (lub udawali, że nie wiedzą), gardzili takimi wydarzeniami na forum publicznym, dziś mają na koncie debiuty w takich organizacjach (patrz: Borys Mańkowski). Ludzie dla pieniędzy nadal są w stanie zrobić wszystko.

Pytanie brzmi — co dalej? Jaki będzie następny krok, bo nie wygląda na to, by ta formuła miała się niebawem wyczerpać. Może walki zwaśnionych polityków? To byłoby coś, na co nie zasługujemy… ale kto wie. Freek fighty w Polsce pokazują, że ludzkość cywilizacyjnie nie zrobiła tak wielkiego postępu, jak mogłoby nam się wydawać. Ludzie nadal chcą chleba i igrzysk, a jakie czasy, tacy „gladiatorzy”.

Fot. Freepik

Piotr Janas
MMA

Udostępnij

Translate »