Jak piłkarze promując NFT zrobili kibiców w balona

W momencie, w którym piłka nożna skrzyżowała się z kryptowalutami, nie sposób było przewidzieć co z tego zjawiska wyrośnie. 5 minut później zaczęły się pojawiać pierwsze wątpliwości. A dzisiaj już oglądamy kompletną rozsypkę, gigantyczny krater w miejscu, w którym kiedyś rosła ładna, kolorowa bańka. I tak oto jej krótki żywot pozostawia nas z fundamentalnym pytaniem – jak można piłkarzowi zaufać w jakiejkolwiek innej sprawie niż piłka nożna?

O NFT pisaliśmy już kilka razy, z czego najbardziej znamienna historia dotyczy John Terry’ego, który promując swoje tokeny niemal dosłownie dostał małpiego rozumu (przeczytacie o jego perypetiach TUTAJ).

W międzyczasie, ku uciesze tłumów (dawno nie oglądaliśmy zjawiska z tak negatywnym społecznym odbiorem), NFT zaczęły lecieć na łeb, na szyję. Oczywiście duża część z nich wciąż trzyma się obietnic, jaką składa idea niewymiennego żetonu i nie ulega rynkowi, natomiast w mediach najgłośniej mówi się o tych z drugiego krańca spektrum.

Część analiz finansowych jako punkt kulminacyjny wskazuje wybuch wojny w Ukrainie – wówczas niemal połowę (!) swojej wartości straciły najbardziej popularne tokeny z serii Bored Ape. Pół żartem, pół serio, pozostawieni na lodzie inwestorzy śmiali się, że odtąd na ich stole jedynie ryż i kasza.

Kocham piłkę i kocham krypto

Wróćmy jednak do sportu. Poza Terrym, piłkarskich krypto-ananasów było (jest!) jeszcze co najmniej kilku. Na czele tego cyrku stoją Paul Pogba i Marcelo Brozović.

Pogba, ambasador tzw. Cryptodragons (kryptosmoki), nosi tytuł „Ojca smoków”. Ani żartobliwie, ani ironicznie – po prostu tak komunikuje się w tym środowisku. Francuz końcem ubiegłego roku chwalił się, że jego smoki sprzedają się po nawet 35 ETH (ponad 700 tysięcy złotych). Dziś rzadko przekraczają kilka stów.

Brozović z kolei… Gdy upłynie kilka lat, kurz opadnie i ludzie w pełni pojmą na czym polegały akcje promujące NFT, Chorwat prawdopodobnie zostanie zapamiętany jako jeden z głównych symbolów tego szaleństwa. Football Stars – tak nazywał się token, który promowali piłkarze Interu i reprezentacji Chorwacji.

Każdy z nich, przypominając nieco Ronaldo w reklamie Shopee, wyrecytował „kocham piłkę i kocham krypto”, zachęcając kibiców do inwestycji. A kibice? Zainwestowali, nie dając temu większej myśli. Skoro grupa milionerów, których codziennie podziwiają, namawia ich do ulokowania środków w PEWNEJ INWESTYCJI, dlaczego mieliby w to nie wejść?

Poniżej zamieszczamy wykres autorstwa The Athletic, obrazujący drastyczny spadek wartości Football Stars.

Kibice potracili olbrzymie kwoty (mowa o prawie 100% stratach), ale też, a może przede wszystkim – zaufanie do piłkarzy. Co na to Brozović (albo po twitterowym nicku – @brozocrypto)? Schował swój kręgosłup do szafy, przeskoczył na inny statek i zaczął promować tokeny z krokodylami. Warto (albo i nie warto) zajrzeć w sekcję komentarzy. 

Klient nasz pan?

W projekty bazujące na NFT nie inwestowali jedynie piłkarze, ale i całe kluby i organizacje (co ciekawe, Premier League zamierza w ten biznes dopiero wejść!). Najbardziej spektakularną porażkę na tym polu zaliczył Liverpool, puszczając w obieg ponad 170 tysięcy „unikalnych” tokenów (jedną z czołowych wartości marketingowych tego półproduktu jest jego unikalność, o czym tutaj chyba zapomniano).

Sprzedano jedynie 10 tysięcy. A przy tym rozwścieczono do czerwoności kibiców, którzy w całej akcji widzieli wyłącznie cyniczną próbę kapitalizacji ich lojalności. Kiedy Trent Alexander-Arnold w mediach społecznościowych ustawił zdjęcie profilowe na takie związane z NFT, kibice nie dali mu żyć, zmuszając go do powrotu do dawnego zdjęcia.

I nie on jeden został zmuszony od odwrotu – to dość popularny motyw. Swego czasu obserwowaliśmy wdrożenie dość sporego jak na nasze warunki projektu NFT w jednym z polskich klubów. Promowany wśród kibiców launch cieszył się znacznie mniejszym zainteresowaniem niż przewidywano, a ostatecznie sprzedano ledwie kilka sztuk.

Jaki z tego wniosek? Biznes może i powie, że kibice nie rozumieją NFT, ale przede wszystkim – oni tej koncepcji po prostu nie trawią. Inwestycje, spekulacje, ryzyko, niedopowiedzenia i przypadki wielkich strat – nie tego chcą w swoim środowisku, nie tego oczekują od futbolu.

Kiedyś rozmawiałem z człowiekiem zajmującym się marketingiem w jednym z czołowych polskich klubów. Śmiał się, jednocześnie załamując ręce, że gdy klub opublikuje cokolwiek, co nie jest bezpośrednio związane z występami na boisku, można od razu zacząć liczyć spływające komentarze o identycznej treści – „zajmijcie się w końcu graniem, a nie pierdołami”. I myślę, że nietrudno sobie wyobrazić jak irytujący jest taki odzew.

Patrząc jednak na kolejnych piłkarzy-biznesmenów z wiedzą ekonomiczną z podstawówki (Michael Owen promował ostatnio token obietnicą, że nie ma opcji, by stracił na wartości…), na usta ciśnie się tylko jedno:

Zajmijcie się w końcu graniem, a nie pierdołami.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »