Koniec ignorowania menstruacji w sporcie

Niemal 8 lat temu, na łamach „Telegraph” ukazał się tekst zwiastujący upadek „ostatniego tabu w świecie sportu”. Artykuł dotyczył krwawienia menstruacyjnego, które wówczas, za sprawą Brytyjki Heather Watson, po raz pierwszy pojawiło się na tapecie najwyższego poziomu rywalizacji. Niemal dekadę później widzimy na własne oczy, że „telegraphowy” profetyzm może i się materializuje, ale od słów jeszcze kawał drogi do czynu. A w tej kategorii brakuje przede wszystkim badań – rzetelnych, niepodważalnych i zmieniających krajobraz wniosków.

„Dziewczęce sprawy” – tak Watson opisała swój niespodziewany zjazd formy i odpadnięcie już w pierwszej rundzie Australian Open. Brytyjka borykała się z zawrotami głowy, nudnościami i spadkiem energii na tyle mocnym, że po pierwszym secie potrzebowała konsultacji lekarskiej. Mówiąc wprost – nie była w stanie wygrać swojego meczu.

To, że jednak zdecydowała się użyć frazy „dziewczęce sprawy” pokazało wówczas dobitnie, jak zacofane jest ujęcie menstruacji w sportowym środowisku. Na nasze: każde „odwiedziny cioci” czy „te dni”, czyli eufemizmy wybitnie nacechowane wstydem, podkreślają istotę problemu – dopóki trudno o nim mówić (i zakorzenić w ogólnym dyskursie), jakże mu przeciwdziałać?

Dziś mamy już rok 2022.

Kobieca sekcja Manchesteru City wypracowała właśnie kompromis z ponad 80-letnią tradycją Obywateli, odchodząc od białych spodenek. Wielcy producenci sprzętu sportowego mówią otwarcie i wprost o konieczności dostosowania akcesoriów do potrzeb współczesnej kobiety. Najlepsze drużyny inwestują w zapanowanie nad cyklami zawodniczek.

A jednak, gdy w sierpniu Dina Asher-Smith nie ukończyła finałowego biegu na 100 metrów z powodu skurczy menstruacyjnych, usłyszeliśmy to ponownie. Dziewczęce sprawy.

Asher-Smith oczywiście otrzymała olbrzymi poklask za ponowne przywołanie do tablicy problemu, który do debaty publicznej zdaje się wkradać  jedynie po zebraniu sportowego żniwa.

Głośną orędowniczką zmian w tej kategorii jest jedna z bardziej prominentnych postaci kobiecego sportu – Emma Hayes, trenerka kobiecej sekcji Chelsea. W swoim felietonie dla „Telegraph”, który zatytułowała „Miesiączki nie są jedynie bolesne – mogą także zniszczyć piłkarce karierę”, Angielka nawoływała do poszerzenia ogólnej wiedzy w zakresie menstruacji.

Co więc wiedzieć należy?

Część zawodniczek nie przechodzi menstruacji w ogóle (tutaj warto zaznajomić się z tzw. „triadą sportsmenki” – im wyższy poziom rywalizacji i obciążeń organizmu, tym większe szanse na zaburzenia cyklu) lub bardzo łagodnie. Dla tych jednak, które z okresem zmagać się muszą, potrafi on być niezwykle trudny do ujarzmienia.

Menstruacja może bowiem wpłynąć na szereg aspektów ściśle związanych ze zdolnością do rywalizacji – poziomy energii, nastrój, apetyt, prawidłowy sen, waga, a nawet koordynacja. U części kobiet krwawienie ma też bezpośredni wpływ na tkankę mięśniową, co – zdaniem Hayes – prawidłowo monitorowane mogłoby być przyczynkiem do zapobiegania szeregowi kontuzji.

Trenerka Chelsea swoje wnioski podpiera faktem, że londyński klub prawdopodobnie najprecyzyjniej na świecie analizuje cykle swoich zawodniczek, na bazie czego budowane są kompleksowe i zindywidualizowane plany treningowe. Podobnie o wysiłkach swojego pracodawcy wypowiada się Dawn Scott, członkini sztabu kobiecej reprezentacji USA, której zdaniem właśnie koordynacja z cyklem miesiączkowym przyczyniła się do zdobycia mistrzostwa świata w 2019 roku.

Amerykanki podjęły współpracę z założycielem aplikacji kontrolującej menstruacji, Fitr Woman. Po wypełnieniu bardzo precyzyjnych ankiet, każdej zawodniczce stworzono spersonalizowany profil cyklu, który stanowił odtąd fundament dalszej pracy. – Mogłam na przykład zadzwonić do danej zawodniczki i powiedzieć: „jesteś teraz w fazie trzeciej, masz zaburzenia snu, więc zrób x, y i z – z zapałem opowiada Scott.

Gdzie nauka nie może…

Problem jest złożony, bo jest niezwykle wielopłaszczyznowy – nie tylko kłopotliwe jest to, jak niezwykle mało podmiotów sportowych inwestuje swój czas i zasoby w pracę nad kontrolą menstruacji (badanie sportsmenek na najwyższym poziomie, m.in. w Polsce, pokazało, że aż 69% z nich nie otrzymuje edukacji w tym zakresie od klubu). W większym stopniu krytyczne jest to, jak niewiele tak naprawdę w tym zakresie wiadomo.

Nauka ma bowiem niewiele odpowiedzi na aspekt skoordynowania zawodowego uprawianie sportu i, po prostu, bycia kobietą. Dlatego środowisko tak uporczywie rzuca apelami, by zmianę rozpoczęto w laboratoriach.

Przykładowo, jednym z popularniejszych remediów są produkty o działaniu przeciwzapalne, np. imbir. Jego skuteczność potwierdza ledwie kilka badań, które zdaniem specjalistów są niewystarczające do wyprowadzania kompletnych wniosków. W międzyczasie inne badania, takie jak to wykonane przez Women in Sport (opisaliśmy je TUTAJ), biją na alarm, że około 70% młodych dziewcząt rezygnuje z uprawiania sportu właśnie ze względu na miesiączki. – Nie możemy więc siąść z założonymi rękoma, dlatego że nie ma badań – mówi „Telegraphowi” dietetyczka sportowa Esther Goldsmith, argumentując, że w sporcie praktyka, nawet anegdotyczna, czasem przewyższa naukę.

Rekomendacje z różnych raportów dotyczą także zbudowania odpowiedniej infrastruktury. Mówi się m.in. o zatrudnianiu większej liczby kobiet w sztabach szkoleniowych (przyczyną częsty brak zrozumienia ze strony mężczyzn), zachęca się do otwartego dialogu (żegnamy ciocię i dziękujemy za odwiedziny), a także wnioskuje się o włączenie edukacji dotyczącej cyklu menstruacyjnego i antykoncepcji hormonalnej do procesu szkolenia trenerów.

U progu przełomu

Efektem prowadzonych badań (zainicjowanych m.in. w obliczu IO w Paryżu) i świeżego zestawu płynących z nich wniosków, rośnie zainteresowanie efektami ubocznymi menstruacji. Francuzi pochylają się bowiem nad możliwością synchronizacji występów sportowych z pewnymi fluktuacjami hormonalnymi w cyklu, które mogą wpływać korzystnie na pewne parametry fizyczne sportsmenki.

A bardziej nagłówkowo: w pełni rozumiejąc cykl menstruacyjny, można podnieść poziom rywalizacji. Pojawia się na przykład porównanie do skoku wyników pływackich, kiedy wdrożono poliuretanowe kostiumy – „zapanowanie” nad cyklem ma dać kolejny historyczny skok jakości.

Podobnie działają Anglicy – Instytut Sportu bada hormony w ślinie, celem identyfikacji kluczowych punktów w gospodarce hormonalnej sportsmenek. Krytycy (jak to krytycy) są sceptyczni, przytaczając istotny argument, że wiele kobiet zawodowy uprawiających sport zwyczajnie nie przechodzi menstruacji. Wyniki badań miałyby więc kluczowe znaczenie w kontekście wyrównania szans tych „pokrzywdzonych”, a nie śrubowania wyników ogółu.

Niezależnie od jego skali i widocznych mierników, najpewniej czeka nas jakiegoś rodzaju przełom. I nie tylko mowa o wyhodowaniu pokolenia władających nad hormonami nad-kobiet; być może już jutro kolektywnie zapomnimy, co kryło się za hasłem „te dni”.

fot. James Boyes/Wiki Commons

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »