Ładniak: muszą być warunki do rozwoju motorsportu
Jeśli mówimy o polskim motorsporcie, na myśl przychodzą nazwiska Roberta Kubicy, Krzysztofa Hołowczyca i Kajetana Kajetanowicza. Faktycznie, są to jedyne postaci w ostatnich kilkunastu latach, które odniosły swego rodzaju sukces. Niestety jako 40-milionowy kraj znacznie odbiegamy potencjałem ludzkim od tego, gdzie jesteśmy. Czy ma szansę się to zmienić? Co musi się stać, żebyśmy liczyli się jako kraj w światowym motorsporcie? Zastanawia się Szymon Ładniak, polski kierowca, ścigający się w prestiżowej serii TCR Germany.
Zupełne początki motorsportu wyglądały tak, że połowa zawodników to byli szlachcice, książęta i bogaci posiadacze fabryk. Był to sport bardzo elitarny, który zasilały pieniądze najbogatszych. Przyjemność ta, bo w takiej kategorii głównie traktowane były wyścigi, była zarezerwowana tylko dla najzamożniejszych. Z czasem zaczęło się to robić coraz szerzej dostępne wraz z coraz bardziej powszechnym i prostszym dostępem do samochodów. Tak doszliśmy do czasów obecnych. W moim odczuciu aktualnie motorsport jest podzielony na trzy/cztery grupy:
1) bogatych gentlemanów, których stać na jazdy po torach – robią to głównie z pasji, czysto hobbystycznie,
2) profesjonalistów rodem z F1/WRC, zawodników najwyższych kategorii,
3) młodych sportowców aspirujących do najwyższych klas, czyli głównie karting profesjonalny,
4) amatorów, którzy jeżdżą w KJS-ach (Konkursowa Jazda Samochodem) i kartingu amatorskim.
Aby każda z tych dziedzin mogła się rozwijać, musimy stworzyć do tego porządne warunki. Otwartość na budowę nowych profesjonalnych obiektów pozwoli sportowcom więcej trenować, a nic nie kształci umiejętności bardziej niż praktyka na torze. Kolejnym ważnym czynnikiem jest też to, aby ambitni młodzicy nie uciekali od razu za granicę, tylko mogli dłużej ścigać się w Polsce na wysokim poziomie, ponieważ tylko to zapewni nam długotrwały rozwój. Tu ważne, aby koła profesjonalne i amatorskie się rozwijały, a dzięki temu nawzajem napędzały. Wtedy przejście z amatorki na zawodowość byłoby płynne, duże talenty nie stałyby w miejscu, tkwiąc w tej samej kategorii kilka lat. Dodatkowo amatorzy mieliby okazję obserwować od zaplecza profesjonalne wyścigi, co byłoby dla nich inspiracją oraz wskazówką. Profesjonaliści zaś mogliby szerzyć swój sport poprzez koła amatorskie i pokazywać, że motorsport „nie musi być aż taki trudny”. Wyścigowe Samochodowe Mistrzostwa Polski byłyby dużo chętniej wybierane przez kierowców gdybyśmy mieli dwa lub trzy tory więcej, a klasy byłyby stworzone w taki sposób, a zwiększać rywalizację. Tak jak powiedział Robert Kubica w niedawnym wywiadzie dla TheSport (LINK), potrzebny jest system, który objąłby większą ilość kierowców, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo na pojawienie się kolejnego Polaka w F1.
Na pewno warto zwrócić uwagę na fakt, że teraz jest znacznie trudniej osiągnąć szczyt motorsportu, niż było to jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. W poprzedniej epoce droga do najwyższych kategorii musiała być niekonwencjonalna, a w niekonwencjonalności zwiększa się prawdopodobieństwo na szczęście – trzeba było pracować i mieć otwarty umysł. Konkurencja była wtedy mniejsza, co dawało większe poczucie sprawczości i pewności siebie. Teraz żeby przebić się na szczyt trzeba wyprzedzić setki, a nawet tysiące zmotywowanych, żądnych sukcesu sportowców.
CZYTAJ TEŻ >>> Robert Kubica: Motorsport nie kończy się na F1