Presja, kontuzje i romans z córką szefa

– Jeden lekarz kazał mi wisieć do góry nogami i mną kręcił. Inny wstrzyknął mi jakiś płyn w plecy, po którym nie mogłem chodzić, a jeszcze inny codziennie wbijał mi 20 igieł. Płakałem, ciągle płakałem, bo bałem się, że już nigdy nie zagram w piłkę. Tym razem w #JaJeszczeŻyję przypominamy historię nie pierwszego i nie ostatniego złotego dziecka brazylijskiej piłki — Alexandre Pato.

Aż trudno uwierzyć, że Alexandre Pato kończy właśnie 33 lata. To nie pierwsze i nie ostatnie złote dziecko brazylijskiej piłki, ale wychowanek Internacionalu Porto Alegre nosił wyjątkowo ciężkie brzemię. Miał przejąć schedę po największych gwiazdach Canarinhos pierwszej dekady XXI wieku. Oczekiwano, że wejdzie w buty Ronaldo Nazario, Ronaldinho, Rivaldo i reszty złotej ekipy, która w 2002 roku sięgała po ostatni jak dotąd tytuł mistrzów świata dla Brazylii. Odnosił sukcesy w piłce młodzieżowej, będąc liderem kadry U-20 i reprezentacji olimpijskiej. Szybko zaczął błyszczeć w brawach Internacionalu.

  

Kiedy miał 18 lat, prawdziwą wojnę transferową stoczyły o niego AC Milan i Real Madryt. Królewscy przegrali tę batalię, ale rok później zrewanżowali się Rossonerim, zabierając Włochom Kakę. Po latach jedni i drudzy bardziej żałowali, niż cieszyli się z tych decyzji, ale to już inna historia. Ciągłe przebijanie ofert doprowadziło do tego, że Milan położył na stół 24 mln euro, mimo że utalentowany nastolatek wyceniany był wówczas na 4 mln euro.

  

Początek miał obiecujący. Już w pierwszym sezonie otarł się o dwucyfrową liczbę bramek, w drugim zdobył 18, w kolejnych dwóch po 14. Nie były to złe cyfry, ale mimo wszystko oczekiwano czegoś więcej. Wszyscy czekali na prawdziwą, słyszalną na całą Europę eksplozję talentu, która nigdy nie nastąpiła. Pojawiało się coraz więcej głosów podważających jego wielkość, wytykających mu błędy i niekoniecznie najlepsze możliwe prowadzenie się. Pato to prawdziwy Brazylijczyk, nocnych klubów i częstych podróży do ojczyzny raczej nie unikał.

Być może także z tego powodu lata 2011 i 2012 w karierze Pato naznaczone były kontuzjami. Częste urazy nie pozwalały mu się rozwijać i przede wszystkim regularnie grać. Ledwie się wyleczył, a już łapał kolejną kontuzję. Brakowało mu rytmu meczowego, a niecierpliwy właściciel Silvio Berlusconi nie zamierzał tego dłużej tolerować, mimo że prywatnie Brazylijczyk związany był z jego… córką. Złośliwi mówią, że to też działało na jego niekorzyść.

Nieudane powroty

Zimą 2013 roku Milan wypożyczył Pato do Brazylii. Chętnych było wielu, ale ostatecznie sięgnęło po niego mocne w tamtym okresie Corinthians. Wciąż bardzo młody napastnik musiał wykonać krok w tył, by odbudować swoją pozycję, bo stracił także miejsce w reprezentacji. Powrót do ojczyzny nie okazał się dla niego zbawienny. 12 trafień w 39 występach klasyfikowało go jako solidnego ligowca, a nie gwiazdę rozgrywek, która lada moment wróci do Europy podbijać tamtejsze ligi.

Po roku wylądował w FC Sao Paulo i zaprezentował się podobnie (33 gole, 10 goli i 6 asyst), ale to wystarczyło, by dostać jeszcze jedną szansę w Europie. Pato zimą 2014 roku został wypożyczony przez szukającą pilnego wzmocnienia ofensywy Chelsea.

  

Nie był na to gotowy. 27-latek przyleciał do Londynu kompletnie nieprzygotowany. Zaległości treningowe sprawiły, że przez pół roku rozegrał dokładnie 131 minut w dwóch spotkaniach. Zdążył nawet strzelić gola, ale ogólnie zawiódł i The Blues szybko z niego zrezygnowali. Mimo tego nie wrócił do Brazylii. Tym wypożyczeniem przypomniał o sobie w Europie i jeszcze jedną szansę na Starym Kontynencie dał mu hiszpański Villarreal.

  

Żółta Łódź Podwodna wykupiła go z Corinthians za 3 mln euro. Tanio jak na 27-letniego napastnika, który jeszcze kilka lat temu zgarniał nagrodę Golden Boy i czysto teoretycznie wchodzi w najlepszy wiek dla piłkarza. W Hiszpanii nie błyszczał na miarę potencjału, ale po pierwsze — znów nie zawsze był zdrowy, a po drugie — 6 goli i 5 asyst w 24 występach, w niepełnym wymiarze czasowym (łącznie niecałe 1600 min), to mimo wszystko dorobek, który powodem do wstydu nie był. Mimo wszystko na El Madrigal liczono na więcej, dlatego gdy zaledwie pół roku później nadeszła oferta z chińskiego Tianjin Tianhai, opiewająca na 18 mln euro, nikt nie miał wątpliwości. Puszczono Brazylijczyka bez żalu, ubijając przy okazji doskonały interes.

  

Bardzo chciał go trener Fabio Cannavaro. Ten sam, który w 2006 roku został mistrzem świata z reprezentacją Włoch i zgarnął Złotą Piłkę. Znał go z ligi włoskiej i za Wielkim Murem faktycznie Brazylijczykowi wychodziło wszystko. W dwa lata rozegrał 60 spotkań, zdobył 36 bramek i 8 asyst, ale trzeba pamiętać, że była to tylko liga chińska. Oczywiście media w Europie na bieżąco informowały o jego wyczynach. Włoska prasa zaczęła nawet donosić, że w grę wchodzi powrót Pato do Milanu, gdzie Berlusconi był już tylko wspomnieniem.

Pato zamiast do Włoch wrócił do ojczyzny. Rozwiązał kontrakt w Chinach i na zasadzie wolnego transferu związał się z Sao Paulo. Tam w niecałe półtora roku tylko 8-krotnie umieszczał piłkę w siatce. Po zamieszaniu związanym z pandemią COVID-19 znów zmienił kontynent, ale tym razem na zdecydowanie bliższy. Związał się z występującym w MLS Orlando City, w którym gra do dziś.

#JaJeszczeŻyję

Czy znalazł swoje miejsce na ziemi? Trudno powiedzieć. W USA jest szanowanym, doświadczonym napastnikiem, który kiedy tylko jest zdrowy, może być spokojny o miejsce w składzie. Nie od razu tak było, bo przygodę w Orlando zaczął od… bardzo poważnej kontuzji kolana. Nie ma facet szczęścia. W walce o swoje zdrowie robił naprawdę wszystko.

– Podróżowałem po świecie. Odwiedziłem każdego lekarza, którego warto odwiedzić i jeszcze kilku innych. Facet w Atlancie kazał mi wisieć do góry nogami, podczas gdy on mnie kręcił. Diagnoza? Mój refleks nie jest zsynchronizowany z mięśniami. Lekarz w Niemczech wstrzyknął mi jakiś płyn w plecy i następnego dnia „spacerowałem” po lotnisku w Monachium, kuląc się z bólu. Jeden doktor każdego ranka i wieczorem wbijał mi 20 igieł. Mógłbym wymieniać tak wiecznie. Byłem u lekarza numer sześć, siedem, osiem… każdy z nich mówił coś innego. Pomyślałem sobie: co jest do cholery ze mną?! Płakałem, ciągle płakałem. Bałem się, że już nigdy nie zagram w piłkę – opowiadał w jednym z wywiadów dla Brazylijskiej telewizji.

Drugi sezon w MLS miał już znacznie lepszy jeśli chodzi o minuty, ale nie szły za tym liczby. Ledwie 4 gole i 5 asyst to zdecydowanie za mało, ale trzeba brać poprawkę na to, że nie zawsze grał na szpicy. Z wiekiem coraz częściej cofa się do rozegrania i w tym bardzo dobrze się sprawdza. Mało prawdopodobne, by nastąpił jeszcze jeden zwrot w powoli zmierzającej w stronę końca karierze 33-letniego Pato. Nie zrealizował nawet połowy pokładanych w nim nadziei, ale na koniec może pochwalić się grą w Serie A, Premier League i La Liga, tytułem mistrza Woch i zdobywcy superpucharu tego kraju oraz 27 występami i 10 golami w reprezentacji Brazylii, z którą w 2009 roku sięgnął po Puchar Konfederacji.

Pato w Orlando ma kontrakt ważny do końca obecnego roku. Czy zostanie w MLS? A może ponownie wróci do Brazylii? Scenariusze są różne, ale żaden nie zakłada kolejnej próby podboju Europy. Na to jest już zwyczajnie za późno.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »