Sprzedać co się da, czyli transmisja po amerykańsku

Transmisja meczu Premier League na amerykańskiej stacji Peacock (NBC). Choć sygnał wędruje za ocean prosto z Anglii, do oczu widza dociera wersja nieznacznie zmodyfikowana. Tam bowiem, gdzie tylko jest to możliwe, wpycha się reklamę – czas doliczony, studio w przerwie, wyróżnienia dla zawodników, a nawet… rzuty rożne. Sprzedać da się wszystko – ot sport po amerykańsku.

Jakże specyficzny był ubaw kibiców Chelsea, która w ramach przygotowań do sezonu wyjechała w tourneé po USA, gdzie przyszło The Blues zmierzyć się z Charlotte FC. Mecz, szczególnie względem Premier League’owych standardów, aspirował do miana typowego „paździerza”, więc uwaga kibiców wędrowała w niemal każdym innym kierunku. I wtedy pojawiły się one.

Rzuty rożne, wspaniałomyślnie ufundowane kibicom przez Universal Studios. Raz po raz, każdemu wznowieniu z narożnika towarzyszył głos spikera informującego o szlachetnym geście miejscowego parku rozrywki.

Jak to jednak mówią – kto ogląda sport w amerykańskiej telewizji, ten z Universal rzutów rożnych się nie śmieje. Komercjalizacja każdego możliwego aspektu dnia meczowego to w USA pospolity obrazek.

Najbardziej znany przypadek dotyczy doliczonego czasu gry – ten w amerykańskiej telewizji na przemian zapowiadany jest przez komentatorów jako „Lexus stoppage time” lub „Progressive insurance stoppage time”. Kiedy jeszcze koliduje to z umowami podpisanymi przez Anglików (aktualnym sponsorem doliczonego czasu na Wyspach jest Hublot, którego widzowie mogą kojarzyć z olbrzymich zegarków trzymanych przez arbitra technicznego) – ekran zaczyna wyglądać jak ulica w nadmorskim kurorcie.

Fragment meczu Chelsea – Tottenham. Wszelkie prawa należą do stacji NBC.

Lexus i Progressive insurance na tyle mocno zakorzeniły się jednak w świadomości amerykańskiego widza, że w pojedynczych twitterowych dyskusjach da się wyłapać kibiców, którzy poza kontekstem sięgają po takie wyrażenie. Moim faworytem jest jednak użytkownik, który argumentuje, że jego drużynie idzie lepiej w Lexus stoppage time, aniżeli w Progressive Insurance stoppage time.

W ubiegłym tygodniu obejrzałem jeden mecz transmitowany przez Peacock. Oto:

  • Google Pixel Season Kickoff
  • GEICO 1st half highlights
  • Lexus stoppage time
Zrzuty ekranu z meczu Chelsea – Tottenham. Wszelkie prawa należą do stacji NBC

Szukając dalej, nie można zapomnieć o:

McDonald’s Man of the Match:

Verizon halftime studio (jak widać, wymienne z Toyotą):

A także Pizza Hut Halftime Score:

Z niemałym oburzeniem spotkało się także przekazanie rzutów osobistych w finałach NBA w ręce YouTube TV. Nie tylko bowiem każdy rzut osobisty wiązał się z odsłuchaniem reklamy platformy streamingowej, lecz pojawiły się wątpliwości, czy oby na pewno dopilnowano wszelkich standardów etycznych (więcej odgwizdanych fauli = więcej rzutów osobistych = więcej reklam = …)

Na zachodzie sobie poradzili?

Sęk w tym, że z marketingowego punktu widzenia, obserwując te irytujące wstawki patrzymy też na festiwal przepalanych pieniędzy. Nie ma bowiem żadnego rzetelnego sposobu zmierzenia ROI (Return of Investment, czyli zwrot zainwestowanych pieniędzy) tego typu działań. Owszem, można próbować szacować tzw. ekwiwalent reklamowy mierząc ekspozycję danego logo (tudzież nazwy), jednak próżno doszukiwać się bezpośredniego przekładu na zwiększenie przychodów.

Faktem jest jednak, że regularna ekspozycja na komunikaty danej marki pozwala jej się zakorzenić w nieświadomych strukturach pamięci, co może długofalowo zaprocentować (konia z rzędem jednak temu, który jednoznacznie potwierdzi, że dany zakup, tudzież inna akcja, została podjęta na podstawie zainteresowania zbudowanego po zobaczeniu Lexus stoppage time).

Ekspozycja sportowa działa jednak na inwestorów jak zaklęcie – obsesyjnie wpycha się logo za logo gdzie tylko jest to możliwe, wizualizując sobie spływające po takim ruchu góry złota. O tym problemie pisaliśmy już w kontekście sprzedawania miejsca na koszulkach – TUTAJ.

W efekcie, w polskich rozgrywkach pojawiają się takie kwiatki, jak siatkarska drużyna z Muszyny, która w swojej nazwie miała przeróżne kombinacje złożone z członów: Enea, Polski Cukier, Muszynianka, Fakro czy Bank BPS. Rękawicę podjęły też InvestInTheWest Enea Gorzów Wielkopolski czy Mlekpol AZS Olsztyn, który po radykalizacji swojego mięsożerstwa przyjął nazwę Indykpolu.

A gdyby tak zrobić krok dalej? Tak po Amerykańsku? Ruszamy z propozycjami:

„Z OSRAM ławki rezerwowych podnosi się Bartosz Śpiączka, zrzucając już Tani Armani narzutkę treningową. Jego Lasy Państwowe Korona Kielce pilnie potrzebuje kogoś, kto przywróci im nadzieję na utrzymanie w Karol Kania i Synowie Ekstraklasie. Pomyśleć, że o ich spadku do Centrozłom 1 Ligi zadecyduje nieszczęśliwe uderzenie w Polimex Mostostal poprzeczkę…”

Ten artykuł przeczytali Państwo dzięki Publicon Blachokwadrat Pismakopol The Sport.

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »