W karate chodzi o rozwój, nie o wyniki (wywiad)
Patryk Jarosz to najlepszy senior minionego roku według Polskiego Związku Karate Tradycyjnego. Polak wywalczył worek medali z dwoma złotymi krążkami Mistrzostw Europy w Rimini na czele. Reprezentant Polski przyznaje, że karate to wyjątkowa sztuka walki, bo definiuje go także poza dojo i wpłynęła na to, jakim jest człowiekiem.
Jarosz jest studentem i łączy treningi karate oraz sportów walki z nauką. Obecnie mieszka w Chorwacji, gdzie studiuje w ramach programu Erasmus. 24-latek pochodzi z Biłgoraja na Lubelszczyźnie, jest zawodnikiem Krakowskiego Klubu Karate, a studia magisterskie robi na poznańskim AWF-ie. Miniony rok był dla niego szczególnie udany, bowiem Patryk Jarosz został Indywidualnym Mistrzem Europy w kategoriach kumite i fuku-go. Na początku stycznia został wyróżniony podczas podsumowania 2023 roku Polskiego Związku Karate Tradycyjnego. Sam przyznaje jednak, że wyniki i wyróżnienia są dla niego wyłącznie dodatkowym efektem rozwoju, do którego przykłada ogromną wagę. W rozmowie z TheSport.pl senior roku opowiada o swojej przygodzie z karate i wyjaśnia, czym jest dla niego sztuka walki rodem z japońskiej Okinawy.
Jak długo trwa twoja przygoda związana z karate? Jak to się właściwie zaczęło i skąd akurat taka pasja?
Patryk Jarosz: Już 16 lat temu, a w tym roku skończę 24 lata, więc trochę czasu zdążyło minąć. Przygoda zaczęła się od oglądania filmów i inspirowania się Jean-Claude’em Van Damme’em. Tak się złożyło, że miałem możliwość treningów w szkole u wuefisty Andrzeja Szeligi i na jedne z zajęć zabrał mnie syn cioci. Przeraziłem się strojami i ćwiczeniami, płakałem w kącie, nie chciałem trenować i powiedziałem, że nie ma na to szans.
Udało się za drugim razem?
Tak. Potem poszedłem drugi raz i jednak zmieniłem zdanie, rodzice trochę mnie do tego zachęcili i zacząłem trenować, co robię do dziś. Później pojawiały się jakieś wątpliwości, zwątpiłem zwłaszcza w momencie, gdy miałem zielony pas i 12 lat. W końcu wiek buntowniczy. Ale to szybko zniknęło. Dzięki wuefiście jestem tu, gdzie jestem i mogę się poszczycić wyróżnieniem dla najlepszego seniora roku.
Skoro filmy z Van Damme’em, to nie ciągnęło cię też do innych sportów walki?
Nie było za dużego wyboru, kiedy zaczynałem tę przygodę. A karate wywodzi się ze wschodu, jest tam duży nacisk na szacunek i etykietę. Ta sztuka mnie ukierunkowała i wychowała.
Sztuki walki są wśród dyscyplin sportowych wyjątkowe, bo chyba szczególnie mocno wpływają na pozasportowe życie?
Tak, właśnie etykieta i tradycja ma tutaj znaczenie. Na treningach się wyciszamy, siadamy w siadzie japońskim. Skupiamy się na tym, co robimy, a na początku następuje coś w rodzaju chwili medytacji. Zapominamy o tym, co działo się poza dojo, a jesteśmy tu i teraz. W karate świetne jest to, że cały czas odkrywam coś nowego i nie zanosi się na to, żebym się tym znudził.
To jest pasja nie tylko sportowa, to pasja do wartości, które są przekazywane przez karate.
Dokładnie. To nie jest tylko zdobywanie laurów, ale też wartości. Nie startowałem na Mistrzostwach Europy dla osiągnięć, tylko raczej dla rozwoju. Udało się dobrze spisać, ale to dodana wartość.
Wyniki to oznaka rozwoju, a nie cel sam w sobie. Mam rację?
Zgadza się. Do żadnych zawodów nie podchodzę z jakimś konkretnym celem. Ostatnio celem było zaliczenie jak największej liczby walk i zmierzenie się z różnymi rywalami, a wynik przyszedł sam. Z każdych zawodów staram się coś wyciągnąć i nadal rozwijać. A jeśli stoczę jak najwięcej walk – to dotrę dalej w drabince zawodów. Wynik jest wtedy wypadkową starania i chęci rozwijania się. Na Mistrzostwach Europy za każdym razem walczyłem z kimś innym, a to mnóstwo nowych doświadczeń.
Czyli to sport, a może raczej sztuka, wolna od presji?
Ja przynajmniej tak do tego podchodzę i staram się zachowywać chłodną głowę. Wiem, że niektórym bardziej zależy na wynikach. Wiadomo, że jak jedziemy na zawody przez pół Europy, to gdzieś z tyłu świta chęć zdobycia dobrego wyniku, ale to nie jest na szczycie listy celów i założeń.
W karate tradycyjnym jest kilka kategorii. Wyniki sugerują, że najlepiej czujesz się w kumite.
Mamy tylko podział na konkurencje i wiek, nie mamy podziałów na wagę i to dość ważna różnica. Rzeczywiście to moja ulubiona konkurencja. Kumite to walka z drugim przeciwnikiem.
I to jest format najbardziej bezpośredni w karate? Czasem mówi się, że to sport wyjątkowo mało kontaktowy jak na sztukę walki. Co się pod tym kryje?
Tak. Zdecydowanie kumite jest najbardziej kontaktowe. Teoretycznie kontakt jest ograniczony, ale zdarza się, że dochodzi do nokautów, ale wtedy dostajemy za nie kary. W karate chodzi o kontrolę nad techniką i wyczucie, kiedy użyć swojej siły. Ważne są opanowanie i kontrola oraz wypunktowanie przeciwnika.
Tym karate tradycyjne różni się trochę od innych sztuk walki.
Trenuję też kickboxing i muay thai. Kiedy poszedłem na pierwsze treningi, to kopnąłem przeciwnika, więc stanąłem i byłem z tego zadowolony, a trener pytał „co ty robisz? Przecież możesz kontynuować”. Te treningi nauczyły mnie też sporo pod kątem karate. Myślę, że całkiem fajnym rozwiązaniem jest, żeby nie ograniczać się do jakiejś jednej sztuki walki, tylko korzystać jak najwięcej z różnych technik. Chodzi w końcu o to, żeby przejść całą drogę.
To chyba jednak zupełnie inne dyscypliny.
W karate czasem kopnie się przeciwnika i dostanie punkt, a potem kolejny i mamy zwycięstwo. Czasem stosuję takie wyróżnienie, że karate to sztuka walki, a np. kickboxing jest już sportem walki, bo dąży się do bardzo bezpośredniego kontaktu. Każdy ogląda MMA i wie, jak tam wygląda rywalizacja. Jest dużo gadania i otoczki, chyba trochę mniej szacunku. Tak ten biznes wygląda. Oczywiści nie w każdym przypadku, bo są wybitni wojownicy jak Jan Błachowicz czy Mateusz Gamrot. Oni nie wdają się w jakieś utarczki słowne.
W karate wchodzisz, robisz ukłon przeciwnikowi i senseiowi. Mam takiego dobrego kolegę, Patryka Szymańskiego i w czasach dzieciństwa nie raz i nie dwa daliśmy sobie po twarzach, a schodziliśmy z maty, robiliśmy sobie ukłon i szacunek był bardzo duży. Do dziś mamy świetny kontakt.
Wartości są kluczowe dla wszystkich uprawiających sztuki walki, prawda?
Judo, karate czy kung-fu wywodzą się ze wschodu i tam przywiązanie do wartości i szacunku jest ogromne. W muay thai czy kickboxingu są rzeczy, które mi nie pasują. Na treningach pada więcej przekleństw, podejście jest nieco inne. Lubię te walki, ale bardzo cenię sobie szacunek, więc moje przywiązanie do karate jest ogromne.
A sporty walki i sztuki walki mocno się uzupełniają? Wykorzystujesz elementy obu dyscyplin?
Tak, zdecydowanie! Mam przewagę, jeśli chodzi o trzymanie dystansu i używanie kopnięć. Niełatwo się z kolei przestawić od razu, bo na pierwszym treningu w dwóch pierwszych rundach świetnie mi szło, a potem byłem tak zmęczony, że walczyłem o życie. Dla mnie przeskok był ogromny. W karate mamy jakieś maksymalnie 3 minuty, a na innych treningach zderzyłem się ze ścianą. Mam teraz dzięki temu trochę lepszą wydolność. Na pewno to się przydaje.
Jesteś zawodnikiem klubu z Krakowa, najlepszego podczas zeszłorocznych Mistrzostw Polski. Jak funkcjonuje klub karate tradycyjnego, jak wygląda od wewnątrz, jakie są relacje między zawodnikami?
Mogę śmiało powiedzieć, że to najlepszy klub w Polsce. Mamy pełno trenerów i ćwiczących osób, których jest ponad 1500. To ogromna grupa z dużą liczbą świetnych sparingpartnerów. Bardzo dobrze się tam odnajduje i czuję jak w domu. Atmosfera jest świetna. Co prawda teraz mieszkam w Poznaniu, na Erasmusa dostałem się do Chorwacji, a pochodzę z Biłgoraja. Tam zacząłem swoja przygodę u senseia Andrzeja Szeligi. Ale gdy wracam do Krakowa, to jest tam świetnie.
Poza sportami walki mocno interesujesz się czymś szczególnie? Może jakimś sportem?
Chyba podróże. Dużo zawdzięczam w tej kwestii karate, bo wyjazdy na zawody zasiały we mnie taką chęć odkrywania nowych miejsc. Chyba się powtórzę mówiąc, że karate mnie ukształtowało. Jeśli chodzi o inne dyscypliny, to właściwie próbuję, do czego tylko mam okazję. Studiuję na AWF, więc sporo się tego przewinęło. Teraz bardzo lubię ścianki wspinaczkowe i chodzenie po górach. Mieszkam w Splicie, więc staram się wychodzić na jakieś hikingi. Dziewczyna z kolei ostatnio zmotywowała mnie do biegania. Lubię po prostu wszystkie dyscypliny sportowe i nie boję się niczego.