ZIO: Ostatnia realna szansa Biało-Czerwonych

W poniedziałek o godz. 12 czasu polskiego rozegrany zostanie konkurs drużynowy w skokach narciarskich na igrzyskach olimpijskich. To jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia realna szansa na medal Biało-Czerwonych. Potwierdzają to wyniki dotychczasowych konkursów w Pekinie.

Już dawno nie było zimowych igrzysk olimpijskich, na które nasi reprezentanci jechaliby, nie będąc faworytem do medalu w żadnej konkurencji. Przede wszystkim wynikało to z fatalnej formy naszych skoczków narciarskich i braków następczyń i następców Justyny Kowalczyk, Tomasza Sikory czy Zbigniewa Bródki. Największe szanse miała Natalia Maliszewszka, ale ze startu w swojej koronnej konkurencji została wykluczona przez absurdalne zamieszanie z procedurami COVID-owymi i dziwnymi wynikami testów.

Pozytywnie zaskoczył Dawid Kubacki, który na samym początku olimpiady stanął na najniższym stopniu podium w konkursie indywidualnym na skoczni normalnej. Potem powodów do euforii już nie mieliśmy. Nasi reprezentanci zawiedli w mikście na skoczni w Snow Ruyi National Ski Jumping Centre, bardzo dobrze na tle arcymocnych rywalek zaprezentowały się snowboardzistka Aleksandra Król i narciarka alpejska Mryna-Gąsienica Daniel, a łyżwiarz szybki Piotr Michalski znów okazał się najlepszy wśród europejczyków (tuż przed igrzyskami został mistrzem Europy), ale to wszystko nie wystarczyło, by zdobyć medal.

Łzy mistrza

Po sobotnim starcie łyżwiarzy szybkich uwaga polskich kibiców znów przeniosła się na imponujący kompleks skoczni olimpijskich, gdzie rozgrywano serię próbą oraz konkurs indywidualny (obiekt K-125). Wciąż mogliśmy liczyć na to, że ktoś z tercetu Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Kamil Stoch wystrzeli z formą i zaskoczy rywali, tak jak zrobił to Kubacki na skoczni normalnej.

Największe szanse – patrząc na wyniki wcześniejszych treningów i kwalifikacji – miał Stoch. Trzykrotny mistrz olimpijski nie musi już niczego nikomu udowadniać, co podkreślał Adam Małysz, dziś dyrektor sportowy w Polskim Związku Narciarskim. Niemiej skoczek z Zębu liczył na kolejny olimpijski krążek do swej bogatej kolekcji. 34-latek doskonale zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej jest to jego ostatnia impreza tej rangi, chociaż nie takie przypadki (i to wśród skoczków) już widywaliśmy.

Po pierwszej serii Stoch był 6., ze stosunkowo niewielką stratą do podium. W rundzie finałowej prowadził po swojej próbie, ale ostatecznie uplasował się dla najgorszym dla sportowca czwartym miejscu, niedającym medalu.

– Pewnie za kilka dni, a może nawet już jutro, docenię ten rezultat. Wiem, ile osób chciałoby być na moim miejscu, ale dzisiaj, w tym momencie, po prostu serce mi pęka. Naprawdę wydaje mi się, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Na więcej nie było mnie stać, a wystarczyło to tylko na zajęcie czwartego miejsca. Spodziewałem się czegoś więcej i może zabrzmi to nieskromnie, ale uważam, że miałem do tego prawo  – powiedział zaraz po konkursie, nie mogąc powstrzymać napływających do oczu łez.

Wynik symulacji pozwala mieć nadzieję

Stoch swoją postawą oraz zachowaniem po konkursie przekonał, że wciąż mu się chce, dalej jest w stanie konkurować z najlepszymi i ogromnie mu na tym zależy. W połączeniu ze zwyżką formy pozostałych naszych reprezentantów można po cichu liczyć na to, że lider naszych orłów wraz z pomocą kolegów przekuje sportową złość w coś dobrego i nasza drużyna włączy się do walki o medale w konkursie drużynowym.

Przeprowadziliśmy symulację, z której dowiedzieliśmy się, co by było, gdyby w sobotę rozgrywana była drużynówka, a nie zawody indywidualne. Oczywiście nie wszyscy mieli po czterech przedstawicieli w rundzie finałowej, więc na potrzeby tego eksperymentu przemnożyliśmy razy dwa punkty tych, którzy zakończyli swój udział w konkursie wcześniej. Oto co nam wyszło:

  1. Słowenia – 1078 pkt.
  2. Niemcy – 1064 pkt.
  3. Austria – 1063 pkt.
  4. Norwegia – 1047 pkt.
  5. Japonia – 1046 pkt.
  6. Polska – 1038 pkt.
  7. Rosyjski Komitet Olimpijski – 1006 pkt.
  8. Szwajcaria – 979 pkt.

25 punktów straty do trzecich Austriaków i zaledwie jeden więcej do drugich Niemców, to w konkursie drużynowym strata absolutnie możliwa do zniwelowania. Trzeba też brać poprawkę na sumę punktów u Norwegów, ponieważ na potrzeby tego wyliczenia musieliśmy pomnożyć razy dwa wyniki Daniela Andre Tande (31. w sobotnim konkursie) i Roberta Johanssona (32. miejsce).

Na dodatek wcale nie jest pewne, czy właśnie ta czwórka Niemców (Karl Geiger, Markus Eisenbichler, Constantin Schmid, Pius Paschke), Austriaków (Manuel Fettner, Jan Hoerl, Stefan Kraft, Daniel Hubner) i Norwegów (Markus Lindvik, Halvor Egner Granerund, Daniel Andre Tande, Robert Johansson) wystąpi w poniedziałkowym konkursie drużynowym. Możliwe są roszady, więc pewne różnice w wynikach siłą rzeczy się pojawią. Jeśli zatem gdzieś jeszcze możemy mieć realne nadzieje na medal w Pekinie, to są to właśnie poniedziałkowe zawody.

FOT. twitter.com/PKOL_pl/

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »