Jak naprawić kryzys finansowy w kobiecym tenisie?

Gdy w październiku osiem najlepszych tenisistek na świecie przybyło na WTA Finals do Cancún, stadion nadal był placem budowy, a nawierzchnia kortu nie była jeszcze ułożona. Kibiców na trybunach brak, a szalejąca pogoda psuła sportowe widowisko nawet tym kibicom, którzy śledzili zmagania w telewizji. Okazuje się, że to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo WTA zmaga się z wyzwaniami natury finansowej.

Nie milkną echa Cancun

Finały WTA 2023 nigdy nie miały być organizowane w Meksyku. W 2018 roku WTA podpisała 10-letni kontrakt wart niemal miliard dolarów na organizację finałów swojego touru w Shenzhen między 2019 a 2028 rokiem. W tym czasie WTA agresywnie rozszerzała swoją działalność w Chinach, strategia ta jednak miała poważne konsekwencje dla organizacji.

Cztery miesiące po kontrowersyjnej pierwszej i jedynej edycji w Shenzhen nadszedł Covid-19. Od jego odwołania w 2020 roku Finały WTA przemieszczały się z miasta do miasta, nie mając stałej siedziby. Po Guadalajarze w 2021 roku, w zeszłym roku Dallas-Fort Worth został wybrany dopiero we wrześniu. Zaledwie dwa miesiące na promocję wydarzenia skutkowały przewidywalnie mizerną frekwencją.

Historia powtórzyła się w tym roku, gdy trasa ponownie nie była w stanie ustalić lokalizacji do ostatniej chwili. Po głośnym głosowaniu zarządu podczas US Open WTA ogłosiła 7 września, że wybrane zostało Cancun. Odrzucono m.in. lukratywne propozycje z Arabii Saudyjskiej i włodarzy obiektu w czeskiej Ostrawie.

WTA nie chciała tych pieniędzy?

Po porażce Tomas Petera, organizator oferty z Czech, ostro skrytykował WTA. Argumentował, że Czesi zaoferowali znacznie lepszą umowę: czteroletnie zobowiązanie z 15 milionami dolarów w puli nagród oraz opłatą w wysokości 6 milionów dolarów dla WTA.

Do tego dochodziły nieco mniej konkretne korzyści, jak choćby trybuny pełne fanów oraz zyski na merchandisingu. Same zawodniczki byłyby tym turniejem bardziej zainteresowane, a fani otrzymaliby rekompensatę za usunięcie z kalendarza zawodów WTA 500 w Ostrawie.

Zamiast tego WTA podjęła się dużego wyzwania i udźwignięcia ciężaru finansowego w Cancún. W puli znalazło się aż 6 milionów dolarów mniej, natomiast za samą organizację WTA miała zanotować stratę, do czego oficjalnie nie chce się nikt przyznać.

Organizacja ponosi straty za stratami

Turbulencje z organizacją WTA Finals od początku pandemii odzwierciedlają trudności całej federacji. To wydarzenie jest największym aktywem finansowym touru i w historii przynosiło znaczne dochody.

W 2019 roku WTA odnotowała stratę w wysokości zaledwie 1 mln dolarów w 2019 roku. Gdy w 2020 roku nie można było już zorganizować „Finalsów”, straty osiągały już ok. 16,5 mln dolarów. Rok później, z WTA Finals bez kibiców – 15,1 mln dolarów.

Tenisowy ekspert Tumaini Carayol z Guardiana sądzi, że z takimi trudnościami finansowymi WTA jest była w stanie wystarczająco promować dyscypliny sportu i swoich najlepszych zawodniczek.

  

– Do tego dochodzą problemy techniczne. Platforma streamingowa, WTA TV regularnie zawodzi i mimo sześciu lat od uruchomienia, wciąż nie posiada aplikacji mobilnej. Podczas gdy męska federacja tenisa, ATP, zalewa fanów różnorodnymi treściami społecznościowymi na korcie i poza nim, podążając za wzorem m.in. Formuły 1 – sądzi Carayol.

Wynikiem tego, w ciągu ostatniej dekady, przepaść w wysokości nagród między ATP a WTA znacząco się pogłębiła.

Mniej na inwestycje, więcej na marketing

Stojąc w obliczu wyzwań, WTA ogłosiła w tym roku, że CVC Capital Partners zainwestuje 150 milionów dolarów w Tour, a długoterminowe finansowanie przez firmy prywatne to osiągnie zaledwie 20 proc. udziałów. Od przyszłego roku struktura zawodów ulegnie więc znaczącym zmianom. Nieuchronnym jest założenie nowej, stricte komercyjnej części trasy – WTA Ventures.

Dla zawodniczek zmieni się terminarz turniejów. Panie z wysokich miejsc rankingu otrzymają ograniczenia udziału w wydarzeniach rangi WTA 250, aby częściej grywały w „mocniejszych” turniejach, przynoszących więcej przychodów i gromadzących więcej kibiców na trybunach.

Niestety, to oznacza, że mniej atrakcyjne lokalizacje, na których często można było znaleźć niszę fanów, staną się jeszcze gorsze. Przykładem jest Warszawa – gdyby nie Iga Świątek, zawody prawdopodobnie nie przyciągnęłyby kibiców na trybuny. Jako że Polka jest liderką rankingu, może już nie przyjechać na zawody tej rangi. Ich organizacja mija się więc z celem.

  

WTA zapowiedziała też zwiększenie inwestycji w marketing. W planie jest powrót do wyrównania przychodów z federacją ATP. Ma to nastąpić w ciągu najbliższej dekady.

FOT: Unsplash

Udostępnij

Translate »