Niech Jerzyk doleci na Hawaje!

Dopiero co skończyliśmy się emocjonować mistrzostwami świata Ironman na Hawajach, a już niebawem zaczniemy czuć ekscytację związaną z walką o sloty na 2023 rok. 25 listopada w Izraelu przystąpi do niej najlepsza polska zawodniczka w historii – Agnieszka Jerzyk. Za nikogo innego w polskim triathlonie nie trzymam tak mocno kciuków, by wywalczył sobie bilet na Konę – pisze na łamach TheSport.pl Kamil Gapiński.

Agą imponuje mi pod wieloma względami. Przede wszystkim – jeśli chodzi o ludzką życzliwość. Jest dwukrotną uczestniczką igrzysk olimpijskich – w Londynie zajęła 25., a w Rio de Janeiro 22. miejsce – a mimo to nigdy, nawet przez minutę, nie chodziła z głową w chmurach. Jest serdeczna i otwarta dla absolutnie wszystkich w środowisku, od amatorów przez swoje konkurentki. Te zresztą uwielbiają Jerzyk. Wystarczy porozmawiać o niej z Roksaną Słupek czy Pauliną Klimas, żeby zrozumieć, że traktują leszniankę jak starszą, bardziej doświadczoną w sporcie siostrę, której dobrych rad warto słuchać.

Idźmy dalej – nieprawdopodobna determinacja. Te dwa słowa idealnie opisują Jerzyk. Wiecie, że w 2015 roku podczas zawodów w Turcji miała wypadek, którego efektem był wybity ząb i osiem szwów na twarzy? Oczywiście nie odrzuciło jej to od startów i treningów, po wszystkim przykładała się do roboty z równia wielką zawziętością, co przed kraksą. Udowodniła to chociażby na początku 2017 roku, kiedy to na połówce Ironmana w Afryce zdobyła trzecie miejsce startując w niej właściwie… prosto z garażu. Trenowała w nim przez niecałe dwa miesiące na trenażerze, bo w Polsce termometry wskazywały wtedy mocno ujemne temperatury i po prostu nie dało się za bardzo jeździć rowerem czasowym po drogach. Nie myślcie jednak, że w trakcie tych zajęć miała cieplarniane warunki – bywało, że podczas garażowych treningów Adze leciała jej para z ust.

Mało? To przypomnę, że przed IO w Londynie Jerzyk była na dwumiesięcznym obozie w Sierra Nevada – spędziła tam święta Bożego Narodzenia, co dla Agnieszki, będącej wyjątkowo rodzinną osobą, było naprawdę bolesnym kosztem. Poniosła go jednak bez mrugnięcia okiem, ponieważ miała przed sobą cel, który chciała zrealizować. W wywiadzie, którego udzieliła mi w 2017 roku, tak wspominała całą sytuację: – Z Polaków byłam tam tylko ja i trener Paweł Barszowski, w wigilię towarzyszyli nam jeszcze hiszpańscy pływacy i futboliści amerykańscy. Plus kucharze i obsługa ośrodka, znałam ich doskonale, bo byłam w nim z piętnaście razy. Co ciekawe, główną potrawą podczas wieczerzy były… pieczone ziemniaki, u mnie w Lesznie w święta je się jednak co innego.

Swój charakter pokazała też jeżdżąc codziennie przez ponad pół roku prawie 90 km z Leszna do Poznania. Agą szlifowała tam pływanie z trenerem Michałem Szymańskim, z którym współpracowały takie postaci tej dyscypliny, jak chociażby Kacper Majchrzak i Konrad Czerniak. Katorżnicze treningi w wodzie dały efekt – na początku swoich startów na olimpijce traciła do rywalek 2,5 minuty, co właściwie skreślało ją z walki o wysokie pozycje. Na igrzyskach w Rio de Janeiro było to już zaledwie 49 sekund. 

 – W drugiej i trzeciej klasie gimnazjum, gdy wzięłam się za lekkoatletykę, przestałam pływać. W tych latach życia robi się w basenie największy kilometraż, mnie to ominęło. W seniorach moje pływanie było w związku z tym słabsze. Wiesz, ja włożyłam strasznie dużo pracy w to, żeby polepszyć się w tej dyscyplinie – mówiła mi kiedyś. 

Piszę o tym wszystkim również po to, by przypomnieć, że Jerzyk ma zdolność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. A jej obecną tak można zdefiniować – na zawodach w lipcu złamała obojczyk, co zdecydowanie spowolniło trening pod Ironmana. Jakby tego mało, w ostatnich miesiącach straciła niektórych sponsorów, więc nie może przygotowywać się do zawodów w Izraelu na zagranicznych obozach wysokogórskich. Pracuje ciężko u siebie, w Lesznie. Żeby wyjechać za granicę, Agą musiałaby opłacić tam nie tylko swój pobyt, ale też mamę, która opiekowałby się jej malutką córą Kasią. Na ten moment to za duże finansowe obciążenie, więc Jerzyk „rzeźbi” w tym materiale, który ma pod ręką. 

Czy zrobi z niego dzieło sztuki? Bardzo bym chciał. Ironman w Izraelu ma status mistrzostw Bliskiego Wschodu, w związku z czym aż trzy najlepsze zawodniczki tej imprezy wywalczą przepustkę na Hawaje. Gdyby Aga była do tego startu przygotowana tak dobrze, jak do swojego ironmańskiego debiutu w Roth, w którym w 2019 roku wykręciła czas 8:48:49, byłbym o nią spokojny. Z podanych powyżej przyczyn tak nie jest, a kiedy rozmawiałem z nią w środę, sama nie ukrywała, że może jej zabraknąć 2-3 tygodni treningów, by „polecieć” na maksa. 

Odpowiedziałem jej wtedy, że jeśli ktoś w tak niekorzystnym położeniu ma uzyskać kwalifikację, to właśnie ona, urodzona fighterka. Słysząc te zdanie, tylko się uśmiechnęła. Mam nadzieje, że swój firmowy uśmiech pokaże też na mecie 25 listopada. I że ewentualna kwalifikacja na MŚ sprawi, iż sponsorzy sobie o niej przypomną, zapewniając jak najlepsze przygotowania do hawajskiego startu. 

Polski triathlon naprawdę potrzebuje w kolejnych latach zawodniczki Agnieszki Jerzyk. Na karierę trenerską, na którą jest otwarta, przyjdzie jeszcze czas. Głęboko wierzę, że lesznianka nie skończyła jeszcze pisać swojej pięknej, sportowej historii i że jej ostatni rozdział będzie równie spektakularny, co pierwszy, w którym sięgnęła po mistrzostwo świata do lat 23. Nawiązaniem do tego wyniku byłaby dla mnie pierwsza piętnastka na Konie. Chelsea Sodaro pokazała tam, że młode mamy potrafią wypracować odpowiednią formę. Aga mówi, że występ Amerykanki dodał jej inspiracji. Skoro tak, pozostaje mi sparafrazować słynne powiedzenie Marcina Koniecznego: ogień z dupy, dziewczyno! 

Najpierw w Izraelu, a potem na Hawajach.

CZYTAJ TEŻ >>> Kamil Gapiński: Triathlon, moja miłość

CZYTAJ TEŻ >>> Triathloniści, pamiętajcie o treningu mentalnym!

Fot. Agnieszka Jerzyk FB

Udostępnij

Translate »