Oblężona twierdza Sereny Williams

Serena Williams jest wielką sportsmenką. Potencjalnie nawet najlepszą w historii kobiecego tenisa. A jednocześnie jest nieumiejącą przegrywać beksą, zdaniem której cały świat jest przeciwko niej. Kiedy Alexander Zverev swoim skandalicznym zachowaniem wprawił całe środowisko w osłupienie, Serena nie omieszkała dorzucić swoje trzy grosze, ponownie wytaczając medialne działo o nazwie „podwójne standardy”.

To, czym „popisał się” Zverev, trudno jakkolwiek usprawiedliwić. Podczas Mexican Open Niemcowi puściły nerwy, po czym – mówiąc eufemistycznie – dał im upust przy stanowisku sędziowskim.

A bez eufemizmów, bo i Zverev nie silił się na jakikolwiek takt – Saszka najpierw trzykrotnie przypieprzył w fotel sędziego, potem wypluł w jego kierunku obelgę „je*any idiota”, a na koniec znowu tłukł połamaną rakietą w fotel. Cóż, przynajmniej nie zabrakło mu kurtuazji, by się między zamachnięciami przedstawić.

 

Tenis to oczywiście elegancki sport – skrojone ubrania, wyszukane lokalizacje i nienaganna etykieta. Kiedy więc – w żadnym wypadku nie mający wielkiego znaczenia w środowisku żółtodziób – dał prawdziwy pokaz rynsztoku, wydawało się, że ostracyzm wyniesie go na taczkach.

Tymczasem ATP zapragnęło mu dorównać – może nie w głupocie, ale w skali zszokowania opinii publicznej. Zverev – zamiast olbrzymich grzywien i wykluczenia z rywalizacji, dostał bowiem to, co Anglosasi zwykli nazywać „klapsem w nadgarstek”. 65 tysięcy dolarów i 8 tygodni na kanapie w domu, ALE w rocznym zawieszeniu. Zachowując wszelkie proporcje, to jakby dostał od rodziców tygodniową karę na komputer.

 

Wszyscy – od kibiców, przez media, aż po współzawodników – zaczęli się drapać po głowie. Żaden inny poważny sport nie pozwoliłby sobie na tak pobłażliwe potraktowanie jawnego ataku na arbitra.

Piłka w gardle

Są jednak takie osoby, które w takich sytuacjach powinny po prostu zamilknąć. Jedną z nich jest właśnie Serena Williams, która – choć skora do skrytykowania Zvereva – nie raz (i nie dwa!) samodzielnie sprawdzała jak moralnie elastyczna jest tenisowa księga zasad.

Podczas US Open w 2009 roku w półfinale mierzyła się z Kim Clijster. Amerykanka goniła straty i była nawet blisko ich odrobienia, dopóki sędzia liniowa nie dopatrzyła się u niej błędu kroku, który zaważył na punkcie meczowym dla jej rywalki.

„Gdybym mogła, wzięłabym tę je*aną piłkę i wcisnęła ci w to je*ane gardło” – czarująco zaćwierkała w kierunku zmieszanej sędzi, kończąc swój udział w turnieju. Potem jeszcze na konferencji prasowej dodała, że nie zamierza nikogo przepraszać, spakowała walizki i wróciła do domu.

 

82,5 tysiąca dolarów i dwuletni „wyrok w zawieszeniu”.

Właśnie wtedy Williams przysięgła, że „nigdy już nie pozwoli sobie na utratę kontroli”. I tak oto ta historia przenosi się do 2018 roku, kiedy to Amerykanka w finale US Open stanęła naprzeciw wschodzącej gwiazdy – Naomi Osaki.

W istocie trudno zająć jakieś obiektywne stanowisko względem wydarzeń z tamtego meczu. Sędzia-aptekarz Carlos Ramos dopatrzył się przewinienia, które w księdze zasad zapisane jest drobnym maczkiem, na stronie, które prawdopodobnie nikt nigdy nie przeczytał. Dopatrując się tzw. „coachingu”, czyli wskazówek szkoleniowych od trenera Sereny, Patricka Mouratoglou, odnotował przewinienie.

W rzeczonej księdze zasad (podobno!) wszelkie wskazówki, czy to podczas meczu, czy nawet rozgrzewki, są przekroczeniem zasad, czyli po prostu oszustwem. I Serena pękła. Rakieta złamana, sędzia zwyzywany, a w eterze unoszą się zarzuty o… seksizm. Poważnie, seksizm.

A po drugiej stronie kompletnie zmieszana 20-letnia Osaka, która odbierała puchar (który należał jej się jak psu zupa) w obliczu całego buczącego stadionu.

17 tysięcy dolarów.

Złotousta Serena

– Oczywiście, że są podwójne standardy. Gdybym ja tak zrobiła, pewnie byłabym w więzieniu, bez żartów – mówiła telewizji CNN Serena, wspominając przy tym, że kiedyś sama dostała „zawiasy”, choć do dziś nie wie za co.

I jak to w jej przypadku już bywa, jej słowa nabrały rozpędu i trafiły do gazet, choć mało kto był w stanie się domyślić co dokładnie mogła mieć na myśli.

Bo statusu Sereny nie da się podważyć. Jest królową dyscypliny. Złote dziecko amerykańskiego sportu, słoneczko Madison Avenue, idol kolejnych pokoleń wschodzących gwiazd tenisa. A przy tym niesamowita zawodniczka, która potrafiła wygrać Australian Open w 5 miesiącu ciąży.

Ale kiedy tylko schodzi z kortu, okazuje się, że z taktem ma na bakier. Dominic Thiem kiedyś publicznie skrytykował jej zachowanie po tym, jak wprosiła się na jego konferencję prasową, bo nie chciała czekać. Kiedy natomiast przychodzi jej „przyjąć na klatę” konsekwencje swoich zachowań, jej linią narracji są właśnie podwójne standardy (tzw. whataboutism kierowany w stronę męskich zawodników).

Sama zwykła sięgać po argument „pasji” i „zapału”. I w pewien sposób trudno jej się dziwić – przez dwie dekady była noszona na rękach, z każdej strony słysząc, że jest najlepsza na świecie, a tzw. „sodówce” ulegali nawet najlepsi. Ale ci z prawdziwego szczytu, jak choćby Roger Federer, nie zapomnieli, że „pasja” nie wyklucza „klasy”.

Dziś Williams otwiera trzecią setkę rankingu ATP, a jej czas dobiega końca. Mimo to trzymamy kciuki, by zdążyła jeszcze raz pokazać światu prawdziwy tenis. Bez lamentu, podwójnych standardów i piłek wpychanych w gardło.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »