Światełko w tunelu polskiej piłki ręcznej

Wszyscy tęsknimy za czasami Bogdana Wenty, patrząc na dzisiejszą reprezentację Polski w piłce ręcznej. Trzeba w końcu pogodzić się z faktem, że era Grzegorza Tkaczyka, Sławomira Szmala, braci Lijewskich i Jureckich bezpowrotnie minęła. Lata wieloletnich zaniedbań sprawiły, że polski szczypiorniak jest tu, gdzie jest, ale nie oznacza to, że nic się nie zmieniło. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość.

Trwają mistrzostwa świata w piłce ręcznej mężczyzn, których współorganizatorem jest Polska. Biało-Czerwoni po porażkach z Francją i Słowenią oraz wygranej po męczarniach z Arabią Saudyjską w grupie trafili na Hiszpanię. Tylko do przerwy byli równorzędnym przeciwnikiem dla wicemistrzów olimpijskich, ale to i tak lepiej, niż można było się spodziewać.

– Uważam, że na tych mistrzostwach zagraliśmy na miarę naszego potencjału. Można dyskutować o różnych kwestiach, czepiać się szczegółów, ale trwające mistrzostwa odzwierciedlają nasze miejsce w światowym szeregu. Nie jesteśmy gotowi do gry jak równy z równym z najlepszymi, aczkolwiek dostrzegam pozytywne zmiany – mówi nam ceniony ekspert od piłki ręcznej w naszym kraju Marcin Górczyński.

Piłka ręczna cieszy się w Polsce popularnością zbliżonej do tej, jaką generuje lekkoatletyka. Wszyscy oglądają i dopingują, kiedy trwają igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata lub Europy. PGNiG Superliga nie stoi na najwyższym poziomie, oczywiście wyłączając Orlen Wisłę Płock i Vive Kielce, które liczą się także na arenie europejskiej. Vive potrafiło wygrywać Ligę Mistrzów i nie było w tym przypadku.

Mocne kluby, słaba liga

Często spotyka się głosy, że właśnie ten stan rzeczy hamuje rozwój szczypiorniaka w Polsce. PGNiG Superliga jest wyścigiem dwóch prędkości: Vive, Wisła Płock i cała reszta walcząca co najwyżej o trzecie miejsce.

– Kompletnie się z tym nie zgadzam. Rywalizacja Wisły z Vive w tej lidze trwa od dobrych 15 lat, a przecież wtedy mieliśmy silną reprezentację z Karolem Bieleckim, braćmi Lijewskimi, Jureckimi, Sławomirem Szmalem itd. Liga polska była wtedy równie przeciętna, by nie powiedzieć słaba, jak obecnie. Problemem leży, a przynajmniej do niedawna leżał zupełnie gdzie indziej – twierdzi Górczyński.

To, że dzisiejsza piłka ręczna jest, gdzie jest, wynika przede wszystkim z wieloletnich zaniedbań na szczeblu szkoleniowym. Przez lata głównym ośrodkiem kształcenia szczypiornistów była gdańska Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Sęk w tym, że od wielu lat nie „wyprodukowała” żadnego zawodnika, który realnie przebił się na poziomie reprezentacyjnym.

– Diabeł często tkwi w szczegółach. Kiedyś na zgrupowaniu kadry gracze po gdańskiej SMS mówili, że na śniadanie dostawali kaszankę, tanie wędliny i rozgotowane jajka. Zresztą sam proces selekcyjny w teoretycznie najważniejszej placówce mającej skupiać największe talenty pozostawiał wiele do życzenia. Co roku organizowany był nabór i dopiero tam następowała weryfikacja kandydatów. To nie powinno tak wyglądać. SMS w Gdańsku jako elitarny ośrodek szkoleniowy powinien wysyłać zaproszenia do najzdolniejszych zawodników w kraju, dla których byłaby to nobilitacja – podkreśla trener Jacek Będzikowski, były reprezentant Polski. Będzikowski był w przeszłości asystentem selekcjonera Michaela Bieglera, samodzielnie prowadził też m.in. kadrę juniorów.

Właśnie wyniki kadr młodzieżowych budzą największe zastrzeżenia. Z reguły po prostu nie ma nas na imprezach rangi mistrzostw świata czy Europy. Uwagę zwracał na to m.in. były minister sportu Witold Bańka. Podkreślał, że od 2003 roku Polska nie zdobyła żadnego medalu w kategoriach młodzieżowych — zarówno u dziewcząt, jak i u chłopców. Zgłębiając temat, doszedł do podobnych wniosków.

– Szkolenie na przestrzeni wielu lat nie wyglądało tak, jak powinno. Musieliśmy działać zdecydowanie i odważnie podejmować działania naprawcze. Powstają ośrodki szkoleniowe w wielu miastach i szkołach. Na efekty trzeba jednak poczekać – mówił w 2017 roku ówczesny minister.

Jest światełko w tunelu

Słowa Bańki nie były typową polityczną paplaniną, rzuconą w eter dla uspokojenia sytuacji i sprawienia wrażenia, że coś się robi z tym problemem. To były realne działania, a wspomniane ośrodki powstały i funkcjonują całkiem nieźle.

– Brakuje nam cierpliwości. Ludzie oczekują, że z dnia na dzień pojawi się kolejne pokolenie jak to, które na igrzyskach w Rio zajęło czwarte miejsce. Nie, na to potrzeba czasu. Dzisiaj mamy 7-8 reprezentantów, którzy są w stanie rywalizować na bardzo wysokim poziomie. Taki Szymon Sićko (Vive Kielce) bez problemu miałby miejsce w praktycznie każdej drużynie Bundesligi, a Arkadiusz Moryto w mojej ocenie jest w TOP 3 najlepszych prawoskrzydłowych świata. Problemem jest głębia składu i druga linia. Jeśli na prawym rozegraniu wystawiamy Michała Daszka (nominalnie skrzydłowy-red.), to coś tu skrzypi – tłumaczy Górczyński.

  

Nie jest tak, że Związek Piłki Ręcznej w Polsce nie widzi problemu. Kilka lat temu prowadzenie kadry powierzono Patrykowi Rąblowi, który odpowiada także za model grania juniorskich kadr. Chodzi o ułatwienie przejścia najzdolniejszych młodzieżowców do pierwszej reprezentacji. Tam pojawiają się talenty, co w pewnej mierze wzięło się z reform zapoczątkowanych przez ministra Bańkę.

– Powstanie Ośrodków Szkolenia w Piłce Ręcznej zaczyna przynosić pierwsze pozytywne rezultaty. Bardzo ważne były też nowe ośrodki szkoleniowe w Płocku i Kielcach, czyli miastach mocno ze szczypiorniakiem kojarzonych. Treningi w ramach OSPR-ów pomagają przyszłym uczniom wspomnianych Szkół Mistrzostwa Sportowego być dobrze przygotowanym, zwłaszcza pod kątem fizycznym, co przez lata było wielką bolączką naszego szkolenia. Widzę światełko w tunelu, mamy talenty, ale potrzeba czasu, aż dojrzeją na poziomie seniorskim. No i oczywiście czekamy na kolejne – dodaje Górczyński, wymieniając kilka nazwisk.

Na nich warto zawiesić oko

Zdaniem naszego eksperta największy potencjał zdradza 19-letni Andrzej Widomski, grający obecnie w Gwardii Opole. Jest jednym z liderów drużyny kierowanej przez Rafała Kuptela, innego byłego reprezentanta Polski. Znalazł się w szerokiej kadrze na mistrzostwa świata w Polsce i Szwecji, ale ostatecznie odesłano go do kadry młodzieżowej, która ma swoje cele.

  

– Pierwszy raz usłyszałem o nim, jak miał 17 lat i robił świetne liczby w drugiej lidze. Faktycznie ma talent, warunki fizyczne, wyskok i umiejętności pozwalające mu zdobywać bramki na niesamowitym zasięgu. Żałuję, że nie znalazł się w ostatecznej kadrze trenera Rąbla na mistrzostwa świata, bo z pewnością przydałyby mu się minuty na turnieju tej rangi. Niemniej piłkarze ręczni szczyt formy osiągają zwykle w granicach trzydziestki, więc wszystko przed nim – uważa Górczyński.

Inne nazwiska, które przebijają lub niebawem powinny przebić się w biało-czerwonej kadrze to 20-letni Jakub Będzikowski (Torus Wybrzeże Gdańsk, syn Jacka), rok starszy Michał Olejniczak z Vive Kielce, czy nieźle radzący sobie np. w ostatnim meczu z Hiszpanią Piotr Jędraszczyk – 22-latek z Piotrkowianina Piotrków Trybunalski. Nie można zapominać o wychowanym w Luksemburgu Arielu Pietrasiku, który w meczach ligi szwajcarskiej potrafi rzucić 15 bramek na mecz.

  

Kilku z nich przeszło już nową ścieżkę szkoleniową po reformach ZPRP, wprowadzonych przy wydatnej pomocny ministerstwa. Światełko w tunelu, prowadzącego do wyprowadzenia polskiego szczypiorniaka z kryzysu jest, ale nie zbliża się z taką prędkością, jak chcieliby tego kibice. Lat wieloletnich zaniedbań nie da się nadgonić w ciągu kilku miesięcy, aczkolwiek polski handball w końcu kroczy we właściwym kierunku.

FOT. Pixabay

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »