Kandyduje do sejmiku, by służyć sportowi na Dolnym Śląsku (wywiad)
Andrzej Padewski od lat piastuje funkcję Prezesa Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej. Niedawno działacz postanowił służyć futbolowi i innym dyscyplinom w regionie z poziomu samorządu. Padewski kandyduje z list Trzeciej Drogi do sejmiku województwa. Ma jasny plan na swoją działalność po zdobyciu mandatu.
Kampania przed wyborami samorządowymi wychodzi na ostatnią prostą. Tydzień po świętach Wielkiej Nocy będzie ostatnią szansą na poprawę notowań przed zaplanowanymi na 7 kwietnia głosowaniami. Andrzej Padewski swoją kampanię opiera na tym, na czym zna się najlepiej – na sporcie. Większość wyborców kojarzy go wyłącznie z piłką nożną, jednak szef Dolnośląskiego ZPN pełni także rolę wiceprezesa Dolnośląskiej Federacji Sportu. W rozmowie z TheSport.pl działacz zdradza swoje plany na rozwój sportu oraz wyjaśnia, od czego trzeba zacząć swoją misję w sejmiku. Padewski kandyduje z 10. miejsca na liście Trzeciej Drogi w okręgu nr 2.
Rozmawiamy kilkanaście godzin po zakończeniu finału baraży w Cardiff. Nastrój musi Panu dopisywać.
Jak gra reprezentacja Polski, to wszyscy jesteśmy jedną drużyną i myślę, że wszyscy trzymali kciuki za naszych reprezentantów. Potocznie przyjęło się już, że reprezentacja to nasze dobro narodowe, więc każdy sukces cieszy. Oglądałem oprócz tego mecze U-17 i U-21, więc działo się. Fajnie wyglądało to, że na terenie rywala nie odstąpiliśmy pola i po rzutach karnych oraz ogromnych emocjach udało się awansować. To nas cieszy, bo z Dolnego Śląska do Niemiec mamy blisko.
Na co Pana zdaniem stać Biało-Czerwonych w finałach mistrzostw Europy?
Grupa jest ciężka. W mojej ocenie drugi mecz będzie bardzo istotny (z Austrią-przyp. red.), bo zasady są takie, że przy odrobinie szczęścia nawet 3. miejsce w grupie może dać awans do fazy pucharowej. Teraz nie ma co liczyć na łut szczęścia. Trzeba zająć jak najlepsze miejsce i postarać się o dalszą grę.
Emocje w Cardiff sięgnęły zenitu, w Niemczech będzie podobnie. Ale w Pana przypadku równie emocjonująco może być 7 kwietnia, prawda?
(Śmiech) Nie. Zdecydowanie większe emocje są wtedy, gdy piłkarze grają na boisku. W wyborach samorządowych na końcowy sukces składa się całe mnóstwo czynników. W piłce nożnej wygrywa drużyna, która strzeliła więcej bramek. W wyborach do sejmiku większa liczba głosów przez metodę d’Hondta wcale nie musi pozwolić na wygraną. Aczkolwiek porównać można to nadal do sportu, tylko że raczej indywidualnego.
A jest Pan zadowolony z postępów swojej dotychczasowej kampanii?
Jestem bardzo zadowolony i już tłumaczę dlaczego. Moja kandydatura wyniknęła nieco przypadkiem. Co roku jako prezes DZPN robię spotkania w powiatach i podczas jednego z nich odezwali się do mnie przedstawiciele klubów. Byli niezadowoleni z decyzji sejmiku, jeśli chodzi o przyznane środki i to pomimo znakomitych referencji związku. Spytali wprost – jak sprawić, żeby konkursy były korzystnie rozstrzygane i by było wiadomo, na jakich zasadach. Powiedziałem, że nie mam wpływu na wydarzenia w sejmiku, a jeden z przedstawicieli zasugerował start w wyborach. Potem już tylko dwa dni czekałem na miejsce na liście. Dziesiątka pasuje do środowiska piłkarskiego.
To także bardzo dobry numer z perspektywy wyborów.
To prawda. Trudno się nie zgodzić.
Dlaczego i po co? Jakie cele tak naprawdę Panu przyświecają?
Nazwaliśmy to „Trzecia Droga piłki nożnej”. Ja oczywiście widziałbym się w sejmikowej Komisji Sportu. Nie ma lepszej komisji w sejmiku, jeśli chodzi o rozwój sportu. To rozbudowa bazy sportowej, nagrody sportowe, stypendia, dofinansowania realizacji obiektów. Pewnie pojawią się nowe środki dla samorządów, co zapowiadał już minister Sławomir Nitras. Kolejne konkursy są dedykowane samorządom i klubom. Jeśli będę w sejmiku, to będę miał realny wpływ na dystrybucję środków na sport.
Przez funkcję w ZPN kojarzy się Pana z futbolem. Przez wiele lat był Pan także wiceprezesem PZPN.
Oczywiście ludzie kojarzą mnie z piłką i jestem dość jednoznacznie odbierany – „od wieków działał w piłce, więc będzie dawać na piłkę”. Ale ja przekonuję otoczenie podczas licznych spotkań z różnymi środowiskami, że to nie tylko futbol. Chciałbym dodać też, że jestem wiceprezesem Dolnośląskiej Federacji Sportu, czyli mam pełny obraz sportu w naszym województwie. My jako środowisko piłkarskie jesteśmy oceniani jako bogaci i dobrze poukładani organizacyjnie, ale ja przekonuję ludzi z innych dyscyplin, że będę pamiętać o ich potrzebach, bo znam ich potrzeby chociażby ze wspomnianej Federacji Sportu.
A przytłoczenia obowiązkami się Pan nie obawia?
Nie. Dobry menadżer nigdy nie jest zajęty.
Dostrzega Pan jakieś priorytety, jeśli chodzi o ewentualny początek działalności w sejmiku?
W moim okręgu jest 241 klubów. Osobiście odwiedziłem ich ponad 220. Rozmawiałem z każdym prezesem i mamy pomysł. Chcemy zbudować Powiatowy Zakres Potrzeb w środowisku piłkarskim. W każdym powiecie bądź gminie skatalogujemy potrzeby danego klubu i do wybranych wójtów oraz burmistrzów czy prezydentów pójdziemy z gotowym materiałem. Rozpoczęliśmy już prace w tym zakresie. Ja osobiście skatalogowałem 147 pustych boisk na Dolnym Śląsku. Ich ożywienie to pierwszy priorytet. Plan polega na tym, aby środowisko piłkarskie pomogło sobie samo – np. oldboye otrzymają od związku zgodę na prowadzenie zajęć z dziećmi. Nie interesują nas na razie regularne rozgrywki, a raczej gry i zabawy z futbolem dla dzieci. Chcemy też zaangażować szkoły.
Rodzicom łatwiej wysłać dziecko na boisko drugiej stronie ulicy niż zawozić na treningi akademii, zresztą nie każdy ma taką możliwość. Priorytet to ożywienie tych pustych boisk, które są świetnie zagospodarowane. Wcześniej samorządy wydały pieniądze na rewitalizację, obiekty wyglądają dobrze, docierają do nich wszystkie media, ale na boisku trochę brakuje życia.
Taki powiatowy plan najpilniejszych potrzeb do wykonania będzie przygotowany, aby pomagać przede wszystkim dzieciom. Jeśli nie zrobi się tego z najmłodszymi, to później piłkarzy zabraknie w kolejnych latach. My jako duże, 38-milionowe państwo mamy bardzo niski współczynnik osób uprawiających piłkę nożną. Dlatego powinniśmy myśleć, jak rozwijać ten sport. Jeżeli z kolei chodzi o Dolny Śląsk, to w ubiegłym roku byliśmy najwyżej ocenieni w kraju, jeśli chodzi o szkolenie dzieci i młodzieży – 1. miejsce, jeśli chodzi o chłopców, 4. miejsce wśród dziewczynek. Szkolenie Zagłębia Lubin i Śląska Wrocław pomogły nam też w gronie akademii. Jest dobrze, ale nie zapominajmy, że cały czas trzeba ten rozwój pielęgnować.
W popularyzacji kluczowa wydaje się rola placówek oświatowych.
Zdecydowanie. Wiele lat temu jeszcze gdy byłem wiceprezesem PZPN w Ministerstwie Edukacji zaproponowaliśmy przeszkolenie nauczycieli w klasach 1-3 dzięki regionalnym oddziałom związku. Poziom przygotowania nauczycieli na tym etapie edukacji dzieci jest problemem. Chcieliśmy to zrobić za darmo, a także wesprzeć szkoły w zakresie know-how, podręczników czy piłek. Wtedy nie było chęci po drugiej stronie, więc trzeba podjąć drugą próbę. Może z pozycji sejmiku na Dolnym Śląsku udałoby się zrobić pilotaż, w ramach którego WF prowadziliby dedykowani nauczyciele zamiast polonistek. Chętnie byśmy się tym zajęli, a następnie złożyli propozycję na ręce dolnośląskiego kuratora. Ostatnio byłem w Miliczu, gdzie przedstawiono mi, jak tam funkcjonuje lokalny program i działa to obiecująco. Wszystkie dzieci trenują pod okiem wykwalifikowanych nauczycieli WF i nie ma z tym żadnego problemu. Skoro udaje się w Gminie Milicz, to znaczy, że da się wszędzie.
Skoro już Pan wspomniał o pracy na szczeblu centralnym, to muszę spytać o zapowiedzi ministra sportu dotyczące dodatkowych zajęć z WF-u czy też poszerzenia programu ORLIK. To dobre pomysły?
Już trochę żyję na tym świecie i zawsze ostrożnie podchodzę do tego typu zapowiedzi. Mają to do siebie, że bywają niewykonalne lub są realizowane w ograniczonym stopniu. Jestem optymistą i liczę, że to się uda oraz że znajdą się na to fundusze, ale być może nie ma potrzeby zmuszenia do tego ludzi odgórnie. Inicjatywa oddolna byłaby lepsza.
Zamykając powoli naszą rozmowę wróćmy do tematu PZPN-u. Myśli pan, że wygrana w Cardiff pomoże naprawić atmosferę wokół związku?
Gdy wygrywamy, to wszyscy się cieszymy i poklepujemy po plecach, więc wiele się zmienia. PZPN ma swoje określone problemy, ale myślę, że nie są trudne do rozwiązania, a trzeba się jedynie do tego przyłożyć. Moim zdaniem wygrana pomoże moim kolegom ogarnąć chociażby tematy wizerunkowe i dobrze, że z Walią nie przegraliśmy. Teraz trzeba tylko pielęgnować wizerunek, a to jest możliwe, bo w PZPN pracuje mnóstwo świetnych ludzi i kluczową kwestią jest odpowiednie podejście.